Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
PSYCHOTERAPIA WKTORA (wersja 17)
2009-02-25, 20:23:34
Post: #1
PSYCHOTERAPIA WKTORA (wersja 17)
Obudzony lękiem wyrazistego snu, chce wstać. Ale rozumie, że jest to niemożliwe i popada w osobliwy stan otępienia. Jest już za późno. Rezygnacja, oto, co mu pozostaje. Pozostaje mu pogodzić się z miejscem, w którym się znalazł. Dociera to do niego z gwałtownością przeszywającego bólu.

Daremnie próbuje wyzwolić się spod panowania trwogi. Oplątany siecią kabli, podłączony do monitorów, leży na wznak: zamroczony, obolały. Może tylko przypuszczać, co się dzieje. Ma wrażenie, jakby definitywnie umarł. Docierają do niego głosy, urywane, porozumiewawcze szepty, a jego wyobraźnia produkuje coraz to nowsze zestawy chaotycznych przywidzeń. Lecz z jego strony nie ma żadnej reakcji. To znaczy na zewnątrz. W środku natomiast odczuwa strach, że ktoś poweźmie za niego ostateczną decyzję; w każdej chwili mógł ktoś uznać, że już nie nadaje się do ratowania, że już dobiegł do mety, że już nie ma po co uciekać przed przeznaczeniem.

Błaga o nieustający znak, irracjonalnie ufa, że jego obawy staną się barierą do wyłączenia go z zasilania. Lecz znak, to mrzonka; ufność zależy od dźwiękowej sygnalizacji. Wadliwy zapis przetworzony w obraz i koniec, i przerwa na reklamy, lekarze myją ręce, piją kawę, rozmawiają, jak zawsze są gotowi nieść pomoc następnym. Ponownie, tak samo fachowo, nie zastanawiając się nad moralnymi dylematami, zgrabnie i beznamiętnie ingerować będą w mięsne perypetie tych, co chcą zmartwychwstać. Ale czy chcą żyć bez względu na przyszłą jakość życia? Zastanawia się, czy dotrwa do odpowiedzi. Zanurzony w koszmarnym grzęzawisku ewentualności, chce odzyskać utracony optymizm.

Wyobraża sobie najgłupsze scenariusze: upadł i złamał kręgosłup. Lub: w trakcie nieudanej operacji, odkryto liczne przerzuty i pozostawało kwestią godzin, czy odzyska całkowitą jasność umysłu, czy zniesie nowe jarzmo, czy nowe brzemię będzie prześladowało go już na zawsze. Wyobraża sobie, że jest napiętnowany bezbronnością, że wśród obcych czekają go szykany, żmudna inność, daremne starania o cokolwiek. Zniechęcony podejmowaniem ciągłej walki o swoje niemrawe życie, zaczyna, w czekającym go teraz, dostrzegać nie urodę, ale niewątpliwą szpetotę.

Staje się podejrzliwy, niesympatyczny, a jego uporczywa złośliwość przybiera coraz to większe rozmiary. Dawny zapał do życia, który pozwalał mu brnąć przez codzienność, znajduje się w opłakanym stanie i nagle wszystko zaczyna podlegać posępnej metamorfozie, przysparza mu zmartwień wywodzących się z przyzwyczajeń, których nie zna, z obsesji, z ceremonii, które wnet będzie umiał wyczuwać przez skórę.

*

Początkowo jest wściekły, że tak ostentacyjnie grzebią mu w ciele, jednak, w miarę upływu czasu, coraz łatwiej jest mu oswoić się z ich bezceremonialnością. Co nie oznacza, że ją polubił; nie może przystać na podobną interpretację; może, w zamian, ofiarować im niechętną uległość, poddać się niejasnym następstwom. A i to okazuje się nadmiernym ciężarem.

Nie wie, co się stało, a pamięć nie podpowiadała mu niczego. Ogarnia go więc panika, gorączkowe, chaotyczne poszukiwanie swojej zapodzianej tożsamości. Co moment, jak refren, dobiega go przymulająca myśl, że nie przypomina sobie już niczego. Ani, skąd tu się wziął, ani, kim jest. Męczy go fakt, że wszystko się rozpłynęło. I ogarnia go trwoga, przestrach, że co było w nim, definitywnie odeszło, odtoczyło się, by już nie powrócić.

*

Pragnie zdobyć się na grymas świadczący, że jeszcze nie jest z nim tak fatalnie, chce rozstrzygnąć o czymś, co pozostaje poza nim, w zaciszu papkowatego odosobnienia. Dlaczego tu leży, od kiedy i czy naprawdę znajduje się w stanie nicości?
Sądząc po staruszkowatym wyglądzie, z pewnością ma jakieś nagromadzone doświadczenia. Kryzysy, o których istnieniu nie wie.

Prawdopodobnie przeżywa, lub JUŻ przeżył kryzys wieku średniego. Wszedł w smugę cienia. Albo w niej tkwi jak w zawiesinie z rozpaczy. Są to przeczucia gorączkowe, przeczucia bez ładu i składu, domysły; nie niosły w sobie żadnych pokrzepiających informacji.

Złości go, że jest skazany na snucie przypuszczeń. Może jest mądry. A może głupi, jak but. Tego nie jest w stanie ustalić. Na razie. Ma nadzieję, że niebawem odzyska utracone siły, że wróci do siebie, odzyska to, czego o sobie nie wie. Lecz tymczasem dziwi się, skąd po jego głowie galopują określenia w rodzaju smuga cienia czy kryzys wieku.

Skąd je zna i dlaczego pewne określenia wydają mu się znajome, o pewnych natomiast, nie umie nic powiedzieć. Podobnie z pamięciową dziurą na temat miłości, małżeństwa, rozwodu. Zastanawia go, czy ma żonę? A jak jest, to gdzie? Dlaczego nie ma jej przy nim? Dlaczego przy nim nie czuwa, nie pomaga mu (o ile mu pomagała kiedykolwiek), o ile nie czuje się, poprzez ten jego wypadek, że jest szczęśliwa, że jest nią, jakby nagle odzyskała zdrowie, nareszcie wyzwolona, oswobodzona z ciężaru, męczącego obowiązku opiekowania się nim? Jaka jest, o ile jest? Piękna, wyniosła, niedostępna? Kłótliwa, mądra, wyrozumiała? Potrafi wybaczać, jemu, innym, czy raczej jest małostkowa, nasączona pretensjami, żalami, urojonymi krzywdami?

Albo: czy jest samotnym, odartym z przyjaciół singlem, facetem upędzającym się za przefujarzoną młodością, melancholijnym durniem żyjącym wspomnieniami? Albo: czy nie jest zgorzkniałym wdowcem, którego poprzednie życie polegało na codziennych odwiedzinach cmentarza, na żałobnej rutynie? Pytania te zadaje sobie i nie znajduje na nie odpowiedzi.

Słyszy, jak mówią do niego Panie Wiktorze, jak pochylają się nad nim i uśmiechają się do niego przyjaźnie, porozumiewawczo, a on nie potrafi wykrztusić słowa, nie potrafi odwdzięczyć się podtrzymaniem konwersacji, tylko bezradnie, przepraszająco, rozciąga usta w czymś od biedy przypominającym grymas błogości i milczy.

Milczy jednak w sposób wymowny: w sposób w y c z e k u j ą c y , w sposób zachęcający do kontynuacji tej dziwacznej, jednostronnej rozmowy, jak gdyby jego wyczekująca postawa obiecywała im: poczekajcie, wkrótce do was przemówię, wkrótce znowu będę sobą.

*

Nagle ma dosyć udowadniania, że jest żywy. Odtąd nie toleruje widoku chronicznie zdrowych, beztroskich, non stop tryskających energią, odtąd sądzi, że działała na nich deprymująco i że z tego powodu odchodzą od niego, opuszczają go, ponieważ jest monotematyczny i mimozowaty. Sprytnie zarzucają mu, że wpływa na nich hamująco, że obniża ich loty. Mówią mu, że nie mają z nim o czym podyskutować, że patrzy na nich przez pryzmat pękniętego kręgosłupa, że nagina wywody o świecie do nielogicznego poziomu, że dysponuje spostrzeżeniami przygnębionego paralityka.

Według ich oceny, wydaje się sobie bezbłędny, normalny i wszystkowiedzący; pozuje na typa, którego świat nie rozumie, nie docenia, spycha na margines. Ale świat, jak powiadali, nie jest winny temu, że nie umarł. Uważają, że jest p ł y t k i , bo zapatrzony wyłącznie we własne nieszczęścia. Z tego powodu każą mu zajrzeć do lustra.

Lusterko mówi, że jest chory na zgagę z nieszczęścia. Tym zwierciadłem przerazić go, wtłoczyć w swoją przyziemność, chcą, by był tak samo pokancerowany, jak oni. Tak rośnie, tak rozprzestrzenia się w nim grzeszne uczucie nienawiści wobec zdrowych i tak pogrąża się w nieopanowanym natłoku sprzecznych myśli; nienawiść, to nektar upadłych aniołów. Toteż, gdy odchodzą, odczuwa ulgę, toteż, gdy odchodzą, postanawia, że choćby nastąpił nie wiadomo jaki kataklizm, już ich nie zawoła: niech idą gdzie bądź i zginą mu z oczu, tkwiąc w mylnym przekonaniu, że jest stracony.

*

Nareszcie może do woli roztrząsać i podziwiać swoje ulubione cierpienia, być z nimi bliżej, nareszcie nikt mu nie doradza, jak ma się nad sobą roztkliwiać i od tej chwili mieszka sam.
Sam też opiekuje się sobą, co nie jest złe, gdyż może teraz poświęcić się swobodnym, nieskrępowanym rozmyślaniom o skutkach nieuchronnego postępowania swojej choroby, może zapomnieć o następstwach uciążliwej obecności drugiego człowieka, człowieka, któremu musiałby zdawać relacje ze swojego istnienia. Upaja się samotnością, chełpliwą dumą, wisielczym cynizmem, a wszystko to dlatego, by nie trząść się z obawy o zachowanie resztek swojej nędznej powłoki, by, w sytuacji zagrożenia, móc wyzwolić się z letargu, odrzucić śmierć, obronić się przed nią, kurczowo trzymać się życia.

*

Po cichutku mówi sobie, że w chorobie są różne fazy. Jeśli ma charakter przejściowy - trwa za krótko, by się nad nią zastanawiać. Natomiast gdy jest przewlekła i nasila się, a pertraktacje z nią nie przynoszą ozdrowieńczych rezultatów, są zniechęcające, zdają się psu na budę, z początku ma nadzieję na wyzwolenie się spod jej macek, żywi otuchę podsycaną przez najbliższych lub życzliwych z egoizmu, próbuję imać się sprawdzonych sposobów na godne wymaszerowanie ze ślepych uliczek medycyny i ze swojego cierpienia, jednak po latach obłudnego zamazywania rzeczywistości, udawania, że nic mu nie dolega, po latach nieuzasadnionej wiary w cud i fałszywych przepowiedni, po latach ufności w ratunek medycznych eksperymentów, wstrząsany coraz intensywniej abstrakcyjnymi mirażami, znużony wirówką codziennych rozpadów swojego wnętrza, niszczącą ewolucją swojej powłoki, zawiedziony, zniecierpliwiony, podenerwowany własnym niedołęstwem, nad którym już nie jest w stanie zapanować - nie umie, nie potrafi ukryć swojego rozczarowania do tych mocy, wobec których buntował się, gdy w nim zagościły i którym sprzeciwiać się postanowił nadal po to, by nie zmieniły go w roześmianą doniczkę.

Nie potrafi odżegnać się od rozczarowania tym, że znajdują się w nieprzerwanym ataku, że nie ustępują, że są nastawione na ostateczne pochłonięcie jego przygasającej woli, woli kiedyś uważanej przeze niego za jedyną wartość istnienia, za wartość cenną, ponieważ broniącą go przed katastrofą. Buntuje się jeszcze, lecz już coraz mniej zdecydowanie. Opuszcza go pewność, a w miejsce niewzruszonych przeświadczeń, pojawiają się zastrzeżenia i bojaźń. Boi się mózgowej redukcji, percepcyjnych półświateł, grozy cieni tańczących na ścianie, hecnego dygotania ociężałych myśli skąpanych w mroku, trzyma się więc na uboczu świata, który nie należy do niego. Opiera się ostatkiem sił; przenika go świadomość, że zbliża się moment wycofania, odejścia, zrezygnowania z poszukiwań daremnej ulgi.

PS.

...oplątany siecią kabli, obudzony lękiem wyrazistego snu, stacza się w egzystencjalne medytacje, które znikają razem z pierwszym łykiem kawy, stacza się w egzystencjalne zadumania, które, przed wstaniem, goleniem, petem na czczo i pójściem do roboty, są jego ulubionymi zajęciami z modnej dziedziny igraszek nazywanych inhalacją ducha.

Bajki są bajkami dlatego, że zwycięża w nich DOBRO. Odwrotnie, niż w rzeczywistości paradującej w nas w bardzo nieseksownych gaciach.
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości

Kontakt: dotykiemwiatru @ go away spambots grd.pl | albo: grd @ go away spambots gazeta.pl | | Wróć do góry | Wróć do forów | Wersja bez grafiki | RSS