Kay
|
2010-11-27, 21:02:49
Post: #1
Kay
|
|||
|
|||
KAY
(Altamiro) Opowiadanie zastrzeżone prawami autorskimi Rozdział pierwszy Do wszystkich jednostek znajdujacych sie w rejonie ulic Main i Spring. Próba samobójstwa w wiezowcu ONE WILSHIRE. Mezczyzna chce skoczyc z dachu. Powtarzam,samobójca na dachu wiezowca. -Zglasza sie E-28. Przyjmujemy zgloszenie. -Zrozumialam. -Jedziemy na miejsce zdarzenia,bez odbioru. Po paru minutach radiowóz zatrzymał się pod budynkiem WILSHIRE'A,gdzie staly dwie jednostki policji,karetka i straz pozarna. Dookola tloczyl sie tłum przechodniów, obserwujacych "widowisko". Co chwilę nastepował blysk aparatu. było ciemno od kamer,dziennikarzy i fotoreporterów. Jedna z telewizji nadawała relację na żywo. Kay i John wysiedli z radiowozu i przecisnąwszy się przez zbiegowisko gapiów dotarli do policyjnych barierek gdzie zostali przepuszczeni przez jednego z policjantów: -Czy akcją dowodzi kapitan Mackenzie? spytała Kay funkcjonariusza. -Tak,jest przy samochodzie. -Dziękuje. -Prosze. -Skąd wiedziłaś,że rozkazy wydaje kapitan Mackenzie?-spytał zaskoczony partner. -Jestesmy w jego rewirze. Za chwile jego zdziwienie miało być jeszcze większe. Policjantka zmierzała w stronę ciemno niebieskiego forda mondeo. „Wie jak wyglada,jakim jeździ samochodem. Kim on dla niej jest?-pytał w myślach John”. -Cześc tato, pomóc? "Tato? To jej ojciec? Jedna z największych sław." -Witaj Clia,co tutaj robisz? -Przyjechałam na wezwanie. Kapitan uśmiechnął się. -Wiemy kim jest potencjalny samobójca? -Niestety nie,próbujemy to ustalic. -Czy przyjechal juz psycholog? -Jeszcze nie,wciąż na niego czekamy. -Kapitanie... -Słucham Cooper. -Psycholog będzie dopiero za 20 do 30 minut. -Nie mozemy dłuzej czekać-powiedziała Kay. Każda sekunda przybliża tego człowieka do śmierci. Ojciec spojrzał na córke: -Nic z tego. Nie mozesz tam iśc. Nie bedę ryzykował twojego życia. -Wiesz, że mnie nie powstrzymasz. Jestem policjantką,wiem co robić w takich sytuacjach. -Podałaś się do swojego brata. -Poradzę sobie,nic mi nie będzie. Patrząc córce w oczy: -Idź. -Postaram się sprowadzić go bezpiecznie na dół! -Uważaj na siebie. -Zawsze to robie. Clia pobiegla do budynku Wilshire'a. W holu na jednej z wind widnial napis: "Winda chwilowo nieczynna. Przepraszamy" Przy drugiej stala spora grupa ludzi,czekajacych na jej przyjazd. „Tylko tego brakowało!-pomyslała policjantka”: -Muszę państwa prosić,o nie wsiadanie do windy. -Dlaczego? -Co się stało? -To sprawa życia i śmierci Na dachu jest człowiek który w każdej chwili może skoczyć. Pracownicy i klienci skierowali sie w stronę schodów.Kay w siadła do windy i nacisneła ostatnie 40 pietro. Po mniej więcej 4 minutach winda niespodziewanie zatrzymała się na 37 pietrze. Przy drzwiach stała kobieta w ciąży,trzymając się za brzuch. "Co za popoludnie.Desperat i ciężarna kobieta." -Pomoge.Niech pani usiądzie i spokojnie oddycha.Zaraz sprowadzę pomoc.Przez krótkowalówkę: -John, poproś mojego tatę. -Pana córka. -Kay,gdzie jesteś? -Na 37 piętrze. -Co tam robisz? -Jestem przy kobiecie,która za niedlugo urodzi. Jak najszybciej trzeba przewieźć ją do szpitala. -Zawieziemy ją karetką stojącą pod wieżowcem, zaraz pośle sanitariuszy. -Dobrze. Niech sie pospieszą. -Cooper. -Slucham Kapitanie. -Leć do karetki i powiedz sanitariuszą,że w budynku jest kobieta spodziewająca się dziecka i że lada moment może nastąpić poród. Biegiem. Po chwili sanitariusze z jeżdzącymi noszami w biegli do budynku krzycząc: -Rozejść się Zrobic miejsce. Nie blokować przejścia.Nie zajmować windy. Dziękujemy. Po paru minutach dotarli do czekającej kobiety: „Jej stan nie jest najlepszy.” -Boli panią? -Bardzo. -Jakiego rodzaju ból,pani odczuwa? -To przypomina „wiercenie wiertarką”. -Jak czesto pojawiaja sie skórcze? -Co 13 minut. -Ile trwaja? -Pół minuty. "nie dobrze." -Który to miesiąc? -Ósmy. -Jak ma pani na imię? -Lucy,Lucy Lockhard -Wszystko będzie dobrze Lucy. W tym momencie kobieta straciła przytomność.Pielegniarz dotknal palcami szyi: -Tętno,ledwo wyczuwalne. -Zabieramy ją do szpitala San Bernardino.Jak najszybciej kazda sekunda jest bezcenna. Policjantka biegła na dach. Będąc na 39 piętrze,usłyszała dźwięk krótkofalówki. To dzwonił jej partner: -O co chodzi John? Czy on... -Nie. Cały czas stoi na dachu. -To czemu dzwonisz? -Pojawł się drugi mężczyzna. -Co? Kiedy? -Przed chwilą.Nie mam pojęcia co zamierza. -Naraża życie swoje i samobójcy. -Wiem. Połączenie zostalo przerwane. -Slyszysz mnie? Cisza... -John? -Coś przerwało... -Mów co się dzieje,co robią? -Mężczyzna podchodzi do desperata,coś do niego mówi. Ten się odwraca. Rozmawiawiają -Odsunął się od krawędzi? -Nie. "Kimkolwiek jesteś,mam nadzieję, że nie pogorszysz sytuacji" -Sprzeczaja się "To źle rokuje." -Samobójca siega do marynarki. "O nie. Czyżby miał broń?" -Wyciąga pistolet "Chce zabić siebie czy osobę z którą rozmawia?" -Krzyczy. Pokazuje by mężczyzna się wycofał. -Będę za minute. -Narazisz życie tego człowieka. Wystawisz się na strzał. -Nie mogę nic nie zrobić. -Nie masz wyjścia. "Boże spraw by nie padł strzał"-prosiła Kay. -Widzisz ich? -Nie. Straciłem ich z oczu. John odłożył lornetkę. Nastały chwile niepewności,które policjantów o szybsze bicie serca. Na dachu przybysz powoli cofał się do tyłu. Desperat szedł ku niemu,mierząc z "44" z tłumnikiem. Gdy znajdowali się blisko wyjścia szaleniec powiedział: -Stój. Człowiek w białej koszuli zatrzymał się. -To są dzwi,którymi tutaj wszedłeś. Teraz się odwrócisz,pójdziesz do nich,opuścisz dach i już nigdy nie wrócisz. Czy to jasne? -Tak. -Więc na co czekasz? Dwa razy nie bedę powtarzać. Mężczyzna obrócił się i skierował w stonę wyjścia. Po pięciu krokach...zatrzymal się. Spojrzał desperatowi w oczy,mówiąc: -Nie zrobisz tego. Nie strzelisz do mnie. -Tak myslisz? "44" wystrzelila w powietrze. -Znam Cie. Nie mógłbys nikogo skrzywdzić -Ja też,myślałem,że znam ludzi i życie,a jednak się mylilem. Kolejny strzal,obok prawej stopy mężczyzny. -Chcesz mnie nastraszyć. Świst kuli przy lewym uchu. -Nie rusze się stąd. Nie pójde bez Ciebie. Na śnieżnobiałej koszuli pojawiła się krew. Samobójca przestrzelił przybysza w ramię. Mężczyzna poczuł ostry ból. Z niedowierzaniem patrzył na broczącą ranę i zakrwawioną rękę. -Oszalales. -Ostrzegalem.Mówiłem Ci byś sobie poszedł. Jesli,nie znikniesz mi z oczu nim doliczę do pięciu, druga kula będzie między oczy. Przybysz nie zareagował. -Pięć... Obydwaj patrzyli na siebie. -Cztery...-Trzy... Mężczyzna nawet nie drgnął. Ranny nie ruszył się z miejsca. -Dwa... Ich spojrzenia wciąż, krzyżowały się ze sobą. -Jeden... Postrzelony,trzymając się za ramię opuścił dach. Za drzwiami w padł na Kay. W Culver City,przy 476 wylądował śmigłowiec. Wysiadł z niego policjant i udał się w stronę domu. W dwóch częściach miasta,odbywały się rozmowy. Niemalże na dachu: -To tylko postrzał. Prosze iśc ratować mojego przyjaciela. -Zna go pan? -Tak. To Steven Wilson. Pracuje w dziale informatycznym. Policjantka połączyła się z partnerem: -Słucham Kay. Mów co się stało. -Zejdzie do Was ranny człowiek postrzelił go samobójca. -Gdzie dostał? -W ramie. -Bogu dzieki. Wie kim on jest? -Nazywa sie Steven Wilson. Pracuje jako informatyk.Biegne na dach,uratować naszego "skoczka." -Bądź ostrożna. -Nie martw się,nic mi nie będzie. -To byla moja córka?-spytal kapitan Mackenzie. -Tak. Mówiła że idzie do nas ranny człowiek. -To wszystko? -Za chwile zobaczymy ją na dachu. „Boże spraw by nic jej się nie stało-poprosił w myślach kapitan. Na glos: -Harris,Cooper do mnie. -O co chodzi szefie? -Gdy pojawi się ranny mężczyzna zabierzecie go do szpitala. Najbliższy to San Bernardino. -Tak jest. Przed domem w Culver: -Pan Colin Lockhard? -To ja. -Czy pana żona ma na imię Lucy? -Tak-z zaniepokojeniem w głosie. -Pańska małżonka jest w szpitalu. -Mój Boze! Co jej się stało? -Wkrótce urodzi dziecko. -To nie możliwe. Poród dopiero za miesiac. -Natura nie chce czekac. Kilkanascie minut temu pojechała do szpitala. Mam pana do niej zabrac. Nie zamykając drzwi pobiegli do śmigłowca. Wznieśli się w powietrze,opuszczając zieloną dzielnicę miasta. Pod szpital zajechała karetka. Przed wejsciem czekali już lekarze: -Kogo mamy? -Kobietę w ósmym miesiącu ciąży. Słabe,ledwo wyczuwalne tętno. Przed kwadransem straciła przytomność. Porównała ból do „wiercenia wiertarką” Skurcze co 10minut po 30 sekund. -Jak się nazywa? -Lucy Lockhard. -Dziekuje.Zajmiemy sie nią. Za lekarzami zamkneły się drzwi: -Która sala jest wolna? -Dwójka. -Jedziemy! Na sali: -Ultrasonografia. Monitorowanie stanu zdrowia pacjentki i płodu. Parametry co 5 minut. -Panie doktorze,pacjent z gorączką i kaszlem w "4" - Później. Lekarstwo dożylnie.Podać leki przeciwskurczowe i podłączyć kroplówke.Michael wezwij położnika. W razie potrzeby wzywajcie mnie. Wydawszy polecenia,lekarz poszedl do nastepnego pacjenta. Przed budynkiem szpitala wylądował śmigłowiec z mężem Lucy: -Niech sie panu urodzi zdrowe i piękne dziecko. -Dziekuje. Colin niczym huragan wpadł do szpitalnej recepcji pytając: -Czy jest tutaj moja żona? Niedawno powinna przywieść ją karetka. -Spokojnie. Jak się nazywa pana żona? -Lucy Lockhard. -Jest na izbie przyjęć,sala numer dwa. -Gdzie to jest? -Zaprowadze pana.Diane zastąp mnie na chwile. Recepcjonistka zaprowadzila przyszłego tatę do żony. W wieżowcu Kay zostawiła broń i odznakę.Poszla na dach. Policjanci pomogli wsiasc rannemu mężczyźnie do radiowozu i na sygnale odjechali spod budynku WILSHERE'A. Desperat zmierzał powoli na skraj dachu. Podszedł do krawędzi.Usłyszawszy zgrzypienie drzwi, odwrócił się. Zobaczywszy Kay,wyciągnął broń. Mierząc do niej: -Natychmiast zawróc. Slyszysz? Zawróc. Dziewczyna nie poruszyła się. Serce bilo jej tak jakby zaraz miało wyskoczyć. -W przeciwnym razie zabije cię. Chcesz tego? -Rób co chcesz. -Ja nie żartuje. Zginiesz.Nie będe dwa razy powtarzać. Przy odrobinie szczęścia skończysz jak ten mężczyzna,którego na pewno widziałaś idac tutaj. -Strzelaj. Na co czekasz? Strzelaj. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Przed wiezowcem: -Co robi desperat?-spytał Mackenzie. -Celuje! -Do Kay! Panie Jezu,miej ją w swojej opiece. -Nie daj się zabić partnerko-cicho wyszeptal John. 40-sci pieter wyzej: -Rozumiem. Próbujesz mnie podejść. Masz za zadanie mnie zbałamucić i sprowadzić na dół. -Czlowieku. O czym ty mówisz?-udawane zdziwienie policjantki. -Nie udawaj glupiej. Dobrze wiesz o czym. -Nie mam zielonego pojęcia. -On cię tutaj przysłał. -Kto? -Henry Cahil. -Kim jest ten...Cahil? -Przyjacielem,którego postrzeliłem kilkanascie minut temu. -Ciekawe jak kończą twoi wrogowie. -Maskujesz się.Nic ci to nie pomoże. Nie na bierzesz mnie. Jasne? -Nie muszisz sie drzeć Mam dobry słuch. -Mów. Namówił cię byś przyszła na dach i mnie zabrała? -Nie. -Gadaj,bo przestrzelę ci kolano. -Jestes głuchy,czy głupi? Nie znam faceta i nie znam ciebie,więc się odczep. Wsród policjantów: -Nie ma go. Zniknął z pola widzenia. -Poszedł do mojej córki. Oby nie strzelil do niej,tak jak do tego Cahila. -Pozostalo mieć tylko nadzieję. Na twarzy Chrisa Mackenzie,malował się niepokój. Bał się. W każdej chwili mógł stracic córkę. Zaniepokojony był również John Hatchet. Na dachu: -Nie wierzę ci.-powiedział szaleniec stanąwszy przed Kay. -To nie mój problem. -Nie wkurzaj mnie-wrzasnął. Jesli nie przysłał cię tu Henry Cahil,to znaczy,że pracujesz w bezdusznej policji,lub w goniącym za sensacją dziennikarstwie. -Nie jestem policjantką ani dziennikarką. -Klamiesz? -Mówie prawde. -Przekonamy się. Samobójca niespodziewanie chwycił córke kapitana przyłożył pistolet do skroni i zaprowadził na krawędź. W izbie przyjęć San Bernardino: Wychodzac z "dwójki" Ortis zauważył policjantów prowadzących rannego mężczyznę: -Co sie stalo? -Został postrzelony w wieżowcu Wilshire'a. -Pana imię? -Henry. -Zaopiekujemy się panem. Za trzecim parawanem: -Rentgen kości ramieniowej.Podać Dilaudid. Na krawędzi wieżowca: Porywisty wiatr rozwiewał włosy policjantki. Szaleniec trzymał ją mierząc w głowę: -Zobaczymy kim naprawde jesteś. - Nie zobaczą nas. -Kogo chcesz oszukać? Wiem,że obserwują mnie policyjne lornetki. Gwarantuję ci, że nas widzą -Nawet jeśli masz racje,co ci to da? Skąd będziesz wiedział kim jestem? -Dziennikarze nie zrobią nic. Bojąc się o własne życie. Policjanci mnie zastrzelą by ratować swojego człowieka. Wszystko mi jedno jak zginę. Najwazniejsze bym opuścił ten przeklęty padół łez. "Ojcze,jeśli mnie widzisz,nie pozwól strzelać swoim ludziom. Powstrzymaj mojego partnera.Ten nieszczęśliwy człowiek,musi żyć" 40-ści pięter niżej: -Jezu Chryste!-powiedzial John.On ją zabije. -Co sie dzieje? Mów co widzisz. -Stoją na krawędzi. Mierzy w jej lewą skroń. Wszyscy spojrzeli na kapitana,oczekując jego decyzji. Chris czul jak zimny pot spływa mu po twarzy. Nogi się pod nim ugieły. Serce walilo jak młot. Czekającym na decyzję policjantom sekundy wydawały się wiecznością. Mackenzie z trudem opanował emocję i powiedział: -On nie chce jej zabić -Jak to?-zdziwienie polaczone z szokiem!!! -Co on mówi? -Musimy jej pomóc. -Zgadzam się z Johnem. -Nie zabije jej. -Straciłeś rozum. Nie powinieneś dowodzić akcją.Mam w bagażniku karabin optyczny. Namierze drania i zdejme go. -Nie zrobisz tego. -Twojej córce nic się nie stanie. -Powiedziałem nie.Za trzymać go. Dwoje policjantów zagrodziło droge Johnowi. -Kay zginie przez ciebie. Bedziesz ją miał na sumieniu. -Pilnujcie go. Nie pozwólcie się zbliżyć do samochodu. -Popełniasz błąd,który będzie cię drogo kosztował. -Connelly,co widzisz? - Stoją przy krawędzi. On coś mówi,celując w głowę Kay. -Pewnie każe jej się modlić przed śmiercią. -Milcz. Mackenzie zwrócił się do Connel'ego: -Czy ma palec na spuście? -Tylko idiota może o to pytać. -Zamknij się. -Nie, nie ma. Trzyma broń w ręce,ale spust jest wolny. -Co? -??? -W takim razie o co mu chodzi? -Obserwuj go i mów co robi. Na dachu: -Co jest? Nie zależy wam na swoim człowieku? Nie chcecie jej ocalić? Szkoda by bylo tak pięknej dziewczyny. Sto metrów niżej: -Oddaje strzał w powietrze.Wskazuje na pańską córke i na broń. -Daje znać,co za chwile zrobi. Parszywe życie. Za pare sekund zginie jedna z najlepszych policjantek w tym cholernym miescie. Z wysokosci stu metrów: -Wiem, że mnie widzicie. Uważacie że to wszystko blef? Myślicie, że nie odważe się jej zabić? Więc patrzcie. Na ziemi: -Krzyczy w naszą stronę.Przycisnął broń do skroni Kay. Położył palec na spuście. -To już koniec. Stracimy ją. Chris się przeżegnał,mówiac: Wybacz mi Boże. Wybacz mi zabójstwo córki. Wszyscy zamilkli. Zapanowala przeraźliwa cisza.... Pare sekund pózniej: -Nie oddał strzału. Ściągnął palec z pustu. -Mackenzie podobnie jak i reszta odetchnął głęboko: -Dziekuje Ci Boże. -Kamień z serca. Masz wielkie szczęście partnerko.Muszą czuwać nad tobą aniołowie. Szaleniec: -Kim u licha jesteś? -Zwykłą,zagubioną w miejskiej dżungli dziewczyną, a ty? -Człowiekiem bez przyszłości. -Znam to uczucie. Wiem jak to jest. -Nic,nie wiesz. Slyszysz? Nic. -Przestań się drzec,bo ogłuchne. -Wrażliwy słuch co? Brak odpowiedzi. -Wyglądasz mi na córeczke jakiegoś milionera. Lalunie jeżdżącą do oddalonego o 300 metrów sklepu samochodem,bo nużki delikatne,a i buciki mogłyby się zniszczyć. -Mylisz się. -Nie krzań i tak ci nie wierzę Wy dzieci bogaczy umiecie oszukiwać i bajerować. -Nie robie tego. -Myslałby kto,że to prawda. Pewnie,przejeżdżałaś swoim cacuszkiem,za sto baniek i usłyszawszy o mnie w radiu pomyślałaś sobie,że uratujesz nieszczęśnika i zostaniesz bohaterka. Jeśli się nie uda to przynajmniej bedziesz miała trochu rozrywki w swoim nudnym,bezsensownym życiu.Stoisz tu teraz udając współczucie i opowiadając pierdoły,że wiesz jak to jest,gdy nie ma się po co ani dla kogo żyć. -Skończyłeś? -Może. -To dobrze bo teraz ja ci coś powiem. -Niesamowite... -Nie jedno w życiu przeszłam i wiem co to ból i cierpienie. -Pewnie złamałas paznokieć,a twoim największym cierpieniem był bolący ząb. -Nie wchodź mi w słowo. Jeszcze nie skończyłam. -Ciekawe jakie jeszcze bajeczki wymyślisz. -Nie wiem co ci się przytrafiło,jakie zło cię spotkało ale nie masz prawa czynić się największym cierpietnikiem świata. -Dlaczego? -Inni ludzie też cierpią i mają swoje problemy. Nie jesteś jedynym,który poznał gorzki smak łez -Ty ich nigdy nie poznałaś -Poznałam.Posmakowałam ich już w dzieciństwie i od tamtej pory się z nimi nie rozstaje. Towarzyszą mi przez całe życie. Mówi się, że najgorsze w życiu są pożegnania.Choć to smutne i zabrzmi przerażająco nie jest to do konca prawdą. Jest coś o wiele gorszego.Nie możność bycia przy ukochanej osobie w jej ostatnich chwilach życia. Gdy nie mozna sie przytulic! Poczuc ciepla ciala! Bijacego serca! Przyjaznej dloni na twarzy! Gladzacej wlosy!Gdy nie mozna powiedziec kocham cie i samemu uslyszec tych slów!!! Ostanie chwile spedzone z rodzicami,z miloscia swojego zycia,choc wypelnione nieukojonym bólem i melancholia sa jedna z najwazniejszych rzeczy w zyciu i kazdy powinien miec do nich prawo! Lzy splywajace po twarzy policjantki wzruszyly Stevena,poruszajac go do glebi,mimo to powiedzial: - Widze,ze przezylas cos w zyciu! Jednak to napewno nic takiego! -Ty egoisto!-krzyknela zdenerwowana dziewczyna. -Nie mów tak do mnie! Nic o mnie nie wiesz! -Ty równiesz,a mimo to mnie osadzasz! Stwierdzasz ze nic nie wiem o zyciu,malo przeszlam,a jesli cos jak to okresliles mi sie przytrafilo to byla to jakas blahostka! Pewnie jeszcze pomyslales "ale z niej chisteryczka!" -W rzeczy samej! -Samolubny draniu! Nie masz pojecia jak to jest czuc sie umarlym za zycia! Gdy cierpienie i ból sa tak wielkie,ze pragniesz smierci! Wrecz marzysz o niej kazdego dnia. Kazdej nieprzespanej nocy. Nie znasz samotnosci. -A ty znasz? -Tak,choć wolałabym nigdy jej nie poznać. Steven i Kay skrzyżowali swe spojrzenia W szpitalu San Bernardino -Calkowite zgladzenie szyjki macicy! Rozwarcie 7cm! Czestotliwosc wystepowania skurczy? -Co 4 minuty! -Ile trwaja? -Okolo minuty! -Strasznie boli,jakby mnie mialo rozsadzic od srodka! -Prosze spokojnie oddychac,to przyniesie pani ulge! -Gleboki wdech i... wydech!-kojace slowa pielegniarki. Zbadam teraz pania: -Polozenie miednicowe posladkowe! -Jestes tego pewien? -W 100 procentach! -Moze zrobisz USG. -To nie bedzie potrzebne.Biegnij i sprowadz połozną Powiedz jej,ze czeka nas poród miednicowy Pospiesz się, w kazdej chwili mogą odejsc pacjentce wody płodowe. Na dachu wieżowca: Wiem,że jest Ci bardzo ciężko... -To nie Twoja sprawa... -Moja... -Czemu chcesz mi pomóc?...Dlaczego tak Ci na tym zależy?.... -Nie zasłużyłes na smierć... -Skąd wiesz? -Nikt na nią nie zasługuje. Każdy ma prawo żyć. -Nie ja... -Steven masz prawo do zycia jak każdy człowiek.Śmierć nie jest rozwiązaniem.Nie rozwiąze Twoich kłopotów. -Zostaw mnie i idź. -Pójdziemy razem. -Zajmij się swym zyciem. -Wspólnie się zajmiemy.Ty pomozesz mnie a ja Tobie. W szpitalu: -Co sie stalo? -Dziecko przybralo inna pozycje niz powinno. -Co to oznacza? -Ustawilo sie pupą do dolu a glówka do góry! Powinno byc na odwrót. -O Boze!-przyszla mama chwycila reke meza. -Nie denerwuj sie najdrozsza. -Dlaczego tak sie stalo? -Trudno powiedziec.Dzieje sie tak z wielu powodów.W wiekszosci przypadków nie potrafimy wytlumaczyc przyczyn takiego ulozenia. -Czy mojemy dziecku cos grozi? -Zrobimy wszystko co w naszej mocy,by urodzilo sie zdrowe! Prosze sie uspokoic i oddychac -Tetno plodu 140! -To dobrze? -Tak. Na sali pojawia sie polozna.Nastepuje pekniecie pecherza plodowego i wydzielenie sie plynu owlodniowego. -Okropny ból. Kiedy to sie skonczy? -Za mniej wiecej godzine. -Nie dam rady. -Dasz kochanie! -Mam juz dosc. To ponad moje sily. -Wytrzymaj kochanie. Wszystko bedzie dobrze. -To nie ty muszisz rodzic. Po twarzy Lucy splynely lzy. Na dachu: -Mnie nie można pomóc -Można...pozwól sobie pomóc. Policjantka cofneła,robiąc parę kroków do tyłu -Chodź do mnie Steven. Mężczyzna przybliżył się do dziewczyny... -Dobrze... Poczym natychmiast cofnął. Tak jakby zmusiła go do tego niewidzialna siła... -Chodź...wszystko będzie dobrze... Ponowna próba i cofnięcie się -Zaufaj mi...chodź...zwalcz to w sobie i chodź do mnie...dobrze...dasz radę...chodź... W szpitalu: -Skurcze co dwie minuty. Czas trwania 90 sekund. -Jakie jest rozwarcie? -8 centymetrów. -Tetno? -135. -Co sie dzieje? -Wszystko w porzadku. -Jak to? Tetno sie obnizylo. -To normalne w trakcie porodu,prosze sie nie martwic. Granica bezpieczenstwa wynosi 90. Klopoty pojawia sie,gdy tetno spadnie ponizej tego poziomu. Niech sie pani odprezy. -Latwo panu powiedziec -rozwarcie 9 centymetrów,tetno plodu 132 -Wszystko w normie. -Zeby tylko jeszcze nie bolalo-z rozpacza w glosie. -Juz nie dlugo. Miedzy lekarzem a polozna- szeptem: -Na szczescie bez komplikacji -Moga pojawic sie przy rodzeniu sie dziecka. -Mam nadzieje,ze do tego nie dojdzie Lucy: -Jezu Chryste! Nie wytrzymam! Zaraz pekne!!! Matko przenajswietsza! Straszne bolesci! Colin: -Podajcie cos mojej zonie,by sie tak nie meczyla! Lekarz: -Siostro! TENS! Na duchu wieżowca: Daj mi broń? -Nie... -Tak... Wahanie się samobójcy -Daj mi mi „44”... Na porodówce: -Pelne,10 centymetrowe rozwarcie szyjki macicy. Tetno 128. -Pora przystapic do dziela. Doktor zwraca sie do przyszlej mamy -Bede ci mówil co robie i co ty powinnas zrobic.Potrzebuje teraz twojej wspólpracy -Mojej? -Muszisz nam pomóc,by dziecko przeszlo przez kanal rodny! Gotowa? -Tak! - Przyjmij pozycje pólsiedzaca! O wlasnie.Wez gleboki wdech i przyj z calych sil. Lucy wciagnela powietrze i zaczela przec,najmocniej jak tylko potrafila. -Nie przestawaj. Przyj. -Jestem slaba! Nie podolam! -Podolasz! Masz w sobie mnóstwo sily i energii.Meg okscytocyna. -Co to jest ? -Lek na wzmocnienie sily skurczy Prosze sie niebac,to nie zaszkodzi matce ani dziecku. Na dachu Twarz Stevena pokrywa się krwią, policjantka zamyka mu oczy. Po dłuższej chwili bierze krótkofalówkę: -John... -Co się stało Kay? -On nie żyje. -Idziemy do ciebie. Po paru minutach: -Nic Ci nie jest? -Nic. -Chodźmy stąd. Sanitariusze czarną folią owijają ciało Stevena. W szpitalu: W ujsciu pochwy pokazuje sie glówka dziecka, bardzo napinajaca skóre i miesnie krocza. Lekarz wykonuje bezbolesne naciecie,by zapobiec jego pęknieciu. Wkrótce glóweczka malenstwa jest już na zewnatrz. Pielegniarka za pomoca gruszki,szybko odsysa ślus i plyn owodniowy z noska i usteczek,by umozliwic dziecku pierwszy oddech.Doktor pomaga w urodzeniu sie barków,obracajac bardzo lekko i delikatnie dziecko. Nastepnie lezacemu na brzuchu Lucy malenstwu,zaciska pepowine i przecina.W sali rozlega sie najpiekniejszy placz,jaki kiedykolwiek mozna uslyszec tak ze swiatem wita sie nowe zycie -Gratuluje. Maja panstwo piekna i zdrowa córkę. -Mój Boze,jestes taka sliczna. Po policzkach matki splywaja krople szczescia.Ojciec tanczy z radosci.Na twarzach personelu medycznego pojawia się uśmiech. Wraz z rodzicami ciesza sie z cudu narodzin: -To prawdziwa przyjemnosc widziec tak radosnych rodziców. -Dlugo czekalismy i wiele przeszlismy by miec nasza pocieche. Juz nie moglismy sie doczekac.Teraz zrobimy wszystko by,zapewnic naszej ksiezniczce najlepsze zycie i przyszlosc. Przed budynkiem Wilsher’a Do patrzącej się w zamyśleniu na dach partnerki: -Wsiadasz? -Za chwilę... -Jedźmy już...Kay słyszysz? -Tak Policjantka wsiadła do radiowozu.W drodze na posterunek nie odzywała się,myslami będąc daleko. Altamiro |
|||
2010-11-27, 23:57:45
Post: #2
RE: Kay
|
|||
|
|||
Coś się kończy, coś zaczyna. Opowiadanie jak scenariusz filmowy.
miłego dnia |
|||
2010-11-29, 21:57:44
Post: #3
RE: Kay
|
|||
|
|||
(2010-11-27 23:57:45)anja napisał(a): Opowiadanie jak scenariusz filmowy. i do tego trzymające w napięciu ..... Humor jest kołem ratunkowym... w nurcie życia. |
|||
2011-02-02, 12:38:03
Post: #4
RE: Kay
|
|||
|
|||
Bo tak powinno być kochana Polotko
dziękuje za odwiedziny ciepło pozdrawiam Robert |
|||
« Starszy wątek | Nowszy wątek »
|
Użytkownicy przeglądający ten wątek: