Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Atak
2016-12-20, 13:54:05 (Ten post był ostatnio modyfikowany: 2016-12-21 01:01:22 przez Vego.)
Post: #1
Atak
20 grudnia. Płatki śniegu unoszą się nad drzewami. Pola są przemarznięte. Z kominów unosi się anorektyczny dym. Dzień wcześniej ma miejsce zamach na ambasadę Rosji, w Ankarze.
Szwedzka agencja służb specjalnych od zwalczania terroryzmu sieci, ostrzega kraje bałtyckie przed wzmożonymi działaniami służb Kremla. Internet huczy od plotek na temat wysyłania przez Rosję agentów do byłych krajów ZSRR, w tym do Polski. Większość dziennikarzy i śledczych nie jest poinformowana, o tych działaniach, skoro jestem tu, gdzie jestem,- opowiem wszystko. Zaskoczenie nastąpiło o 9.00 rano, w strefie przemysłowej. Zaatakowane jednostki energetyczne padają jak muchy. Zmobilizowane oddziały specjalne są bezradne. Indeksy szaleją. Lecą w dół, w maksymalnym tempie. Hakerzy obnażają jednostki komputerowe odpowiedzialne za logistykę w energetyce. Znajomy dzwoni z pracy, sprawa wygląda ostro. Fiksują stacje tranzystorowe, analiza komputerowa nie notuje żadnych nasileń napięcia w systemie. Moc spada. Nie wiem co się dzieje. Sięgam pamięcią kilka wcześniejszych dni. To był ciężki tydzień. Miałem problemy. W pracy też się nie układa. Mieszkam na śródmieściu. Nie mam czasu na przygotowanie kolacji, więc biegnę pod prysznic. Nie lubię radia, kiedy jadę, puszczam płytę. Słyszę dźwięk syren policyjnych. Krople uderzające niczym o bęben. Wychodzę z kabiny.
Dwadzieścia minut później jestem w aucie. Nieświadomy i nieprzygotowany. Wyjeżdżam z placu spokojnie do wyjazdu i mym oczom okazuje się chaos. Unieruchomiony, bez mrugnięcia oka. Z tyłu nieświadomy kierowca sygnalizuje pośpiesznie: "wyjeżdżaj". Odlatuję na moment. Dzięki Bogu za podwyższony stan świadomości, który wspomaga intuicję. Włączam radio. Przekaz powtarzany w kółko brzmi; „...prosimy pozostać w domu!”. Wysiadam. To logiczne, idę. Wracam do domu. W okolicy panuje poczucie gwałtownej psychozy. Mym uszom dociera płaczące miasto, próby, nakazy, szloch. Odgłos fortepianu. Kobiety biegną, oglądają się, patrzą w górę. W ten zachwiałem się na nogach i po potężnym uderzeniu aut, śródmieście w korku, 400 metrów samochodów. W głowie ucisk. Ląduje na chodniku. Poczułem obraz na szeroką skalę. W szklanym przeorze wzroku, obraz wojny. Ten charakterystyczny dźwięk w uszach daje znaki. Pół godziny błądzenia w około, w punkcie, w końcu doprowadza do jarzenia szarych komórek. Miałem niecałe sto metrów do domu. Nie wiem jak to się stało. Widziałem kilka rozbitych aut, kilka rozstawionych bezsensownie, otwartych. Dostrzegam laptop. Sklepy pozamykane. Moje sto metrów nie naliczyło żadnych incydentów. Ale gdy docieram do domu, instynktownie ląduję przy oknie. Newralgicznie, ochoczo zebrana grupa. Okręciłem się naddarty rozterkami i wylądowałem w przejściu. Kilku gwarów dobija witrynę pięściami. Zrozumiałem, że właścicieli nie ma. Wchodzę do bramy. Na pietrze jest otwarte okno. Ponad piaskowane paski szkła, widnieje pusta lada. Czego oni chcą. Baterii, jedzenia, picia? Kiedy ja w amoku korzystam z chwili, zabieram się do organizowania samego siebie. Słyszę szkło. Wiem skąd dobiega odgłos i co oznacza. Mydło? Biorę. Torba zapycha się jak balon. Wyciągam z niej wszystko. Jeszcze raz. Mydło. Koszulka, para spodni jeansowych, bluza, scyzoryk. Czuję i pojmuję nader wszystko moje położenie - ulice, plac broni. Palcami czuję ramy stolicy nie gotowej na odparcie ataku hakerów.
Minął dzień, może dwa. O dziwo woda jeszcze jest. Ulica przypomina stary peron. Kończy się chleb. Żywność wystawiam za okno. W ten sposób wędlina i ser zyskują na świeżości. Przylatują gawrony. Sera i wędlin nie uratowałem. Zostało mi trochę mleka, budyń, ser i dżem. Dopada mnie hipochondria. W dodatku biegunka i zły stan fizyczny. Muszę uciekać! Siedzenie nic mi nie przynosi. W ten stacja radiowa działa pobudzająco, lecz powoduje lęk. Pamiętam odgłosy dobijające pierwszą noc: „..chcą rozmawiać.., podejmujemy odpowiednie kroki, ..za wcześnie..”. Nie wiem nawet czy jesteśmy już w stanie wojny i co to oznacza. Wieczory są dziwne. Z radia lecą sygnały: „..nowa fala.., akumulatory.., służby”. Nie śpię. Słyszę łomot, samolot w głowie. Widzę starych przyjaciół, którzy mówią: „nie jesteśmy już przyjaciółmi”. Zostałem zaatakowany od środka.
Od ostatnich 36 godzin, wszystko się zmienia. Widzę sąsiadów, nie słyszę o czym rozmawiają. Stonowany wyraz twarzy kobiety, tłumaczącej dziecku coś osobliwego, w oknie pode mną, naprzeciwko. Siedzą na miejscu, tak jak ja. Wychylony palec przechodnia wskazuje na auto grodzące wyjazd. Teraz rozumiem. Planują drogę ewakuacyjną. W ten. Puk. Otwieram. Zbiórka. Wkładam w ręce kobiety kilkanaście złotych. Zbiórka żywności. Dodaje. Aha. Zdezorientowany kiwam głową i mówię, że nic nie mam. Patrzy na mnie chwilę i odchodzi. Zamykam drzwi.
Podchodzę znowu do okna. Może jakaś zbiórka? Huczą mi w głowie pofalbowane myśli. Sąsiedzi rozpływają się po bramach. Kolejny wieczór, doprowadza mnie do spokoju. Jest gwiazdkowy klimat. Widzę matkę i dziecko. To sen. Proszą mnie o coś. Stoję jak słup. I biegnę. Wolniej i wolniej. Czuje wybuch i szkło wbite w plecy. Otrząsam się. Jest noc. Niebo czyste. Widnieją gwiazdy. Na dworze cisza. Staram się o chwilę refleksji. Usypiam i otwieram oczy. Są ewidentnie zmęczone. Po co ja tu przyjechałem (...). Nikogo tutaj nie znam. Jestem ofiarą, dodaje. I uciekam w płacz. Brakuje mi powietrza. Czuję nasilający się ból w lewym obojczyku.
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości

Kontakt: dotykiemwiatru @ go away spambots grd.pl | albo: grd @ go away spambots gazeta.pl | | Wróć do góry | Wróć do forów | Wersja bez grafiki | RSS