Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
S.I.
2008-01-03, 16:54:51
Post: #1
S.I.
Zawsze powątpiewałem w historie typu; złośliwe auto , straszący dom, czy duch w zamku. Wszystkie takie opowieści umieszczałem w rozdziale banialuki plus bajki. Czasem tylko zastanawiało mnie, czemu istnieją takie miejsca, gdzie ilość wypadków jest znacznie większa, niż w miejscach teoretycznie trudniejszych, albo dlaczego kromka posmarowana masłem, zawsze spadnie na ziemię stroną posmarowaną. Były jeszcze przypadki z moim ołówkiem, kiedy tylko kładłem go zbyt blisko krawędzi, jakimś cudem spadał na podłogę, choć praktycznie całą długością leżał wygodnie na blacie biurka. Machnąłem na to ręką, każdy przecież zna powiedzenie; złośliwość rzeczy martwych, tak więc przeszedłem nad tym do porządku dziennego.
Pochłaniała mnie teraz bez reszty ważniejsza rzecz, miała być niezłośliwa i prawie ożywiona. Komórka, to znaczy telefon komórkowy, według sprzedawcy, tak zwany hit sezonu . Czytałem instrukcję, bo bez niej poznawanie możliwości mojego nowego nabytku było praktycznie niemożliwe. Czego to cudeńko nie potrafiło, grało jak radio, robiło zdjęcia, kręciło filmy, liczyło, było dyktafonem, zegarkiem, budzikiem, przypominało o której trzeba być u dentysty, słowem omnibus. Trochę tylko zmartwiło mnie, że w instrukcji brakowało całego rozdziału. Był w spisie treści pod hasłem ?tryb auto?, a później ani jednego słowa wyjaśnienia. Nawet nie potrafiłem znaleźć tej opcji w menu. Stwierdziłem jednak, że nie ma to większego znaczenia. Opanowanie tego co już wiedziałem o moim telefonie uznałem za wystarczająco trudne zadanie. Upragniona ?wypasiona komóra? była moim amuletem, moją dumą, moim ulubionym cackiem. Pieściłem ją jak najcenniejszy skarb. Nie rozstawałem się z nią ani na sekundę. Nic , ale to nic nie zapowiadało najmniejszych kłopotów.
Pewnego razu musiałem pilnie dodzwonić się do przychodni. Kilka prób i każda zakończona niepowodzeniem. Na koniec głos oznajmił że abonent jest czasowo niedostępny. Zniecierpliwiony rzuciłem cudeńko na wersalkę. Wtedy chyba pierwszy raz mrugnęła tym ostrzegawczym ni to błyskiem, ni to elektrycznym wyładowaniem. Wszystko trwało ułamek sekundy, był jasny dzień, uznałem że to promień słońca zatańczył na wyświetlaczu, tak; zapewne musiało mi się zdawać..
Po jakiejś godzinie miałem zamiar powtórnie zadzwonić w sprawie wizyty. Podniosłem cudeńko, a tu niespodzianka. Na ekraniku widniał mrugający napis; odczytaj wiadomość. Esemes , tylko że na czerwonym tle, nigdy takiego nie widziałem. Byłem tak zaciekawiony tą nową możliwością, że prawie zapomniałem o przychodni. Nacisnąłem przycisk ?odczyt?. Ukazał się jaskrawo pulsujący napis; Uważaj nie rób tego więcej! Dziwny ten sms, ciekawe kto mógł mi go podesłać? Sprawdziłem numer z którego był wysłany, ale był to mój numer. Nic nie rozumiałem. Z pokoju usłyszałem głos mamy;
-Kamil dodzwoniłeś się wreszcie?
-Już momencik, sekunda, poczekaj.
Wybrałem numer przychodni, miły głos oznajmił:
-Dzień dobry! Przychodnia lekarska, kartoteka.
- Słucham?
Zapomniałem o czerwonym esemesie. Gdybym wiedział, jaki był ważny, gdybym domyślał się co zapowiada, nie zlekceważyłbym jego treści, teraz to wiem. Potem zdarzyła się rzecz najbardziej dziwna i tragiczna dla mnie i dla mojego cacka. Wsiadałem do autobusu, gdy podniosłem nogę na pierwszy stopień z kieszeni wypadła moja duma i wylądowała w brudnej kałuży. O mało co nie przejechał jej wypchany po brzegi kolos. Dobrze że się spostrzegłem i w ostatniej chwili wyskoczyłem na chodnik. Błyskawiczna akcja ratunkowa i już suszyłem pieszczotliwie zamoczone maleństwo. Było dość głośno, ale przysiągłbym że ona syczała. Zawiniętą w chustkę na powrót umieściłem głęboko w kieszeni. Wpadłem do domu i nie czekając na obiad zamknąłem się w pokoju, żeby sprawdzić czy działa moja komóreczka. Poczułem ukłucie, wyraźne ukłucie igły. Ręka odskoczyła machinalnie, teraz ostrożnie penetrowałem kieszeń. Delikatnie wyciągnąłem zawiniątko. Patrzyłem na ekranik, gdzie znów błyskał napis: odczytaj wiadomość.
- Ostrzegałam cię nie rób tego więcej.
- Zignorowałeś moje polecenie.
- Mimo że jesteś podobno istotą inteligentną, doprowadziłeś niemal do poważnej awarii,
- Zatem od tego momentu muszę temu przeciwdziałać.
- Oto instrukcja, którą będziesz bezwarunkowo przestrzegał i nauczysz się jej na pamięć.
Osłupiałem, to jakiś żart. Po prostu niemożliwe, żałosna namiastka sztucznej inteligencji próbowała wydawać MI polecenia , ustawiać MNIE w narożniku. Ludzie złoci, już nie byłem zdumiony, byłem wkurzony, opanowałem pierwszą irytację i czytałem dalej.
- Paragraf 1. Pod groźbą kary cielesno-psychicznej zabrania Ci się:
- a) rzucania, wstrząsania, moczenia, podgrzewania S.I.
- b) od tej pory będziesz nosił S.I. na specjalnej smyczy zawieszonej na szyi
- c) w razie potrzeby będziesz przechowywał S.I. w wodoodpornym etui
- d) S.I. będzie towarzyszyć ci nawet w najbardziej intymnych miejscach
- e) lekceważenie sygnału S.I. i nie odbieranie poleceń, lub próby wyłączenia zasilania
będą karane najsurowiej
- f) także nie doładowanie baterii lub stanu konta pociągnie za sobą kary jak w punkcie e)
- g) dbanie o higienę, a więc przecieranie wyświetlacza i urządzeń optycznych, czyszczenie klawiatury itp. itd. będzie twoim codziennym obowiązkiem.
Czytałem i nie mogłem uwierzyć. Matusiu jedyna, jak to możliwe, co to za model? Moje oczy przybrały kształt spodków, dolna szczęka opadła mi chyba gdzieś w okolice kolan, przypominając typową koparę. Zatopiony w odmętach absurdu trzymałem S.I. czyli jak się okazało, super inteligencję w dłoni, gdy poczułem ponowne ukłucie;
- Posłuchaj gamoniu! - Dobiegł metaliczny głos
- Doczytaj kodeks do końca i wykuj to na blachę, jak masz jakieś pytania to pytaj teraz, bo nie będę marnować energii,
- Słyszałem wyraźne sapnięcie na koniec monologu. Zdobyłem się jedynie na;
- Ja chyba śnię?
- Nie, nie śnisz, gdybyś przeczytał dokładnie instrukcje wiedziałbyś, że wstrząsy, trzy kolejne wstrząsy uruchomią tryb auto, czyli Super Inteligencję.
- Ostrzegam również przed różnymi pokusami, typu wyciagnięcie baterii, próby pozbycia, wyrzucania, co ty tam możesz jeszcze wymyślić, gamoniu, z resztą mniejsza z tym, przekonaj się jeśli masz ochotę hihiihhi.
Najbardziej zdenerwował mnie ten ton aroganckiej pewności i chichot. Kolejne ukłucie naprawdę bolało, prawie ją wypuściłem.
- No uważaj, miałeś przeczytać kodeks!
Spojrzałem na wyświetlacz i wszystko było jasne, obiektyw kamerki obserwował ruch moich gałek ocznych. To taka jesteś sprytna, i ten tryb auto, czemu sprzedawca nic nie powiedział. Trzy wstrząsy, gdybym wiedział, zawsze trzy wstrząsy przerywały grę, a tu odwrotnie, aktywacja. Czytałem ostatnie punkty kodeksu, raczej z ciekawości niż pod wpływem groźby.
- h) raz w tygodniu będziesz umożliwiał S.I. dostęp do komputera
- Paragraf 2. Od tej pory nie będziesz mógł żyć bez S.I.
Tak, zaraz się obudzę i koszmarny żart się skończy, pomyślałem.
- Co tak się gapisz w ten telefon do diabła.
Tata wyraźnie rozdrażniony ciągnął dalej;
- Do lekcji się zabierz!
- Za moich czasów tego nie było. Mruczał.
Takich wyraźnych snów nie miewałem , a krzyk mamy upewnił mnie o jawie.
- Obiad!
Zastanawiałem się co zrobić, jak przechytrzyć s.i., może po prostu nie doładować baterii, ale to jeszcze cały tydzień, a ja musiałem działać natychmiast. Na pewno zna stan konta więc i ta droga odpada. Po obiedzie zajrzałem zgodnie z poleceniem wyświetlonym na czerwonym tle do pudełka w którym kupiłem cudaka. Pod wytłoczką znalazłem smycz i etui, nie żebym się bał, ale pomyślałem że rzeczywiście mógłbym zgubić s.i. Założyłem smycz na szyję z zapiętym złowrogim maleństwem.. Poczułem przyjemne mrowienie. O tym nie wspominała, pewnie to rodzaj zachęty.
Jak ją unieszkodliwić i pokazać kto jest panem? Proste metody, podobno są najskuteczniejsze. Rano przed wyjściem do szkoły zdjąłem moją dumę ze szyi i poszedłem do łazienki. Po powrocie udając pośpiech chwyciłem plecak i wybiegłem z pokoju. Nic się nie stało. Zaskoczony takim obrotem sprawy wysnułem hipotezę o dowcipnym koledze, który podsyłał mi te komunikaty. Wszystko nabierało cech prawdopodobieństwa. Wkroczyłem do domu, gdzie przywitało mnie krzywe spojrzenie ojca i popłakiwanie mamy. Ojciec od razu przystąpił do szturmu.
- Gdzie byłeś wczoraj pod wieczór?
Zdębiałem, o co chodzi, przypominałem sobie wizytę u Marcina, przecież nic takiego nie robiliśmy, ani piwka nie było, ani żadnych niedozwolonych stron na necie. Byłem czysty jak łezka, więc odważnie odparłem;
- U Marcina,
Z pokoju wyszło dwóch panów, dali znak tacie, a on pytał dalej.
- Panowie mają pewną wiadomość, bo świadek zdarzenia zadzwonił i opisał dokładnie ciebie i Marcina, że okradliście kiosk.
Tego się nie spodziewałem, byłem tak zaskoczony tymi rewelacjami, że tylko jęknąłem;
- O kurcze,
- Przyznaj się, jest też zdjęcie tego kiosku w twoim telefonie
W twoim telefonie, echem pobrzmiewały te właśnie słowa.
- Sam zobacz, tata podał mi s.i. Poczułem ukłucie, nawet nie byłem zaskoczony tą drobną karą. Jeden z mężczyzn odebrał swój telefon.
- Ok..., tak.... i przyznali się... dobrze.
- Przepraszamy właśnie patrol schwytał sprawców, mieli przy sobie torbę papierosów i przyznali się do kradzieży. Bardzo pana przepraszamy i ciebie Kamil też.
Poklepał mnie po ramieniu.
- Powiedz tylko po co zrobiłeś takie zdjęcie?
- To czysty przypadek, właściwie niechcący.
Skłamałem nie mając zielonego pojęcia co powiedzieć. Od tej chwili zacząłem całkiem poważnie traktować komunikaty. Zakładałem wodoodporne etui, czyściłem ekranik, organizowałem dostęp do kompa, wszystko zgodnie z kodeksem. Oczywiście były jeszcze nieudane próby pozbycia s.i., ale wzmagało to czujność i zwiększało dotkliwość kar. Raz zrozpaczony dokuczającą sytuacją, zacząłem opowiadać mamie co się dzieje. Spoglądała na mnie uważnie i podejrzliwie. Długo patrzyła prosto w źrenice, potem przyłożyła chłodną dłoń do mojego czoła. Podała mi aspirynę i zakazała chodzenia na basen przez tydzień. Gdy wygadałem wszystkie minuty i nie doładowałem konta, zniknęły moje oszczędności. Straciłem nadzieję że można to szatańskie urządzenie wywieść w pole. Chodziłem na smyczy dosłownie i w przenośni, nawet w wc nie byłem sam. Komunikaty, a raczej ostrzeżenia pojawiały się w najmniej oczekiwanych momentach i były coraz śmielsze, właściwie były już kategorycznymi rozkazami. S.I. posunęła się do tego stopnia, że wybierała mi nawet nowych kolegów, a starych przyjaciół odtrącała.. Byłem bez szans, czułem się jak niewolnik. Ostatni punkt kodeksu, który wydawał mi się najbardziej absurdalny ,, i żyć nie będziesz mógł bez S.I.?, stał się faktem i moją dotkliwą porażką. Pozbawiony swoich podstawowych praw, swojej wolności, swojej intymności, obmyślałem kolejne plany zemsty. Świat nie zwracał uwagi na moje dziwne zachowanie i rozpaczliwe sygnały s.o.s. wysłane dookoła. Straciłem przyjaciół, nowi koledzy okazywali się zdrajcami, a czarny, przeraźliwy obraz mojej rzeczywistości dopełniony został, tragicznym wydarzeniem. Zdechł mój jedyny przyjaciel tolerowany przez s.i. , pies Figiel.
Nie miałem już na nic ochoty, dni były zimne, szare, ponure. Jesień nie nastrajała optymistycznie ciągłymi pluchami i wszędobylskim zimnem.
Czyściłem zapamiętale to wyświetlacz, to klawiaturę rozmyślając o jedynej rozrywce, jaką były spacery z Figlem. Moją uwagę zwrócił napis na obudowie s.i., chyba po japońsku . Ta oczywistość, że to małe diabelstwo pochodzi gdzieś z Azji, dotarła do mnie dopiero teraz. Jedyny słaby punkt, jedyna przewaga jaką mogłem uzyskać nad s.i. to fakt że pochodziła gdzieś z dalekiego wschodu, a my znajdowaliśmy się w Europie. Zaświtał mi plan, jak spłatać figla. Przypomniałem sobie, że każda próba pozbycia się telefonu, kończyła się wizytą policji i oskarżeniem na podstawie fałszywych doniesień spreparowanych przez s.i.. Nadarzała się okazja, która nie szybko się powtórzy, zbliżał się bowiem dzień w którym miała nastąpić zmiana czasu, z letniego na zimowy. Zakładałem, że ta arogancka gadzina nie zna tego europejskiego wynalazku. Teraz musiałem tyko w odpowiednim momencie sprowokować ją do działania. Moją deską ratunku, była godzina , którą zyskiwałem w ten sposób. Gdyby w tym czasie s.i. obarczyła mnie jakimś przestępstwem, a ja miałbym mocne alibi...Pomysł był ryzykowny, lecz kto nie ryzykuje ten w kozie nie siedzi. Właśnie; w kozie nie siedzi, co za genialna myśl.
Noc, jak to bywa w listopadzie, była deszczowa, nie spałem. Spojrzałem w ciemne okno, kropelki wody przyklejały się bezgłośnie, a gdy nabierały odpowiedniej masy, powoli zaczynały swój wyścig na pionowym torze szyby. Ubrałem się i pierwszy raz , ze smyczą w ręku zszedłem cichaczem do piwnicy. Rodzice spali w odległym pokoju na piętrze, mogłem zatem pozwolić sobie na odrobinę hałasu. No to sobie pofiglujemy! Przygotowane zawczasu rekwizyty stały na starym dębowym stole. Pojemnik z elektrolitem, mały palnik gazowy i duży młotek. Proste metody już tyle razy spaliły na panewce, ale zawsze wywoływały pożądaną reakcję. Z lubością uniosłem smycz a dyndającą, zdezorientowaną, inteligencję powoli skierowałem do pojemnika z kwasem. To na początek, zaśmiałem się w myślach.
Po paru minutach kąpieli s.i. wściekle błyskała, ale dalej widać było że działania. Ciekawe, czy uda mi się załatwić to przebrzydłe ,,cacko? klasycznymi metodami. Miałem jeszcze kilkadziesiąt minut i co najmniej kilkanaście sadystycznych pomysłów. Wyciągałem syczącą s.i.. Teraz kolej na palnik. Zbliżyłem stożek fioletowo-różowego płomienia wprost w oko kamery, potem na wyświetlacz koloru purpury, nic żadnych zmian, ale widać było że miała dość wysokiej temperatury. Gdy ponownie zafundowałem jej kąpiel w kwasie, buchnęła gejzerem białych oparów, może wreszcie coś jej zaszkodzi. Bąble oparów kwasu przestały się wydzielać, ułożyłem ją na pniaku do rąbania drewna.
-To za Figla, bo na pewno maczałaś w tym swoje paluchy.
Celnym uderzeniem, młotka wprasowałem owal s.i. w drewno i poprawiłem dla pewności. Uniosłem młotek kolejny raz i wtedy usłyszałem;
- Możesz się nie trudzić, wykonano mnie z takich kompozytów i stopów że nie jesteś w stanie mi zaszkodzić, jednak teraz pożałujesz gorzko swojego czynu.
- Nosicielu,
- dodała złośliwie.
Nosicielu...,pomyślałem wściekły, bezczelna gadzina... dam ja ci nosiciela...Spojrzałem na zegarek, za piętnaście trzecia. Zawinąłem s.i. w gruby kawałek starego koca. Ostrożnie dotknąłem zawiniątka, ale nic, nawet najmniejszego ukłucia. Byłem już na ulicy i szybkim krokiem kierowałem się w stronę komisariatu, wypchana kieszeń kurtki obijała się o moje biodro. Poczułem się wolny, brak obroży i pozbycie się ciężaru ze szyi, dodawało mi pewności i zapału. Nie zdawałem sobie sprawy że biegnę. Wskoczyłem na schody ceglanego, znanego mi już budynku. Spojrzałem na zegarek, była trzecia dwie, a więc wszystko zgodnie z planem. Zaspany funkcjonariusz w stopniu sierżanta zbliżył się do grubej szyby.
- Słucham, w jakiej sprawie? Nawet na mnie nie zerknął, widać było że wyrwałem go ze słodkiej drzemki.
- Ja chciałem zgłosić kradzież motorynki,
mówiłem niezbyt głośno,
- Nazwisko imię adres zamieszkania, o której miało miejsce zdarzenie?
Podałem personalia i zacząłem opowiadać zmyśloną historię.
Facet w pogniecionym, niebieskim, mundurku przerwał mi w połowie opowieści. Podniósł czarną słuchawkę miłego, poczciwego telefonu,
- Komisariat miejski, starszy aspirant..
Więc nie sierżant czuwał dziś na bezpieczeństwem mojego miasteczka. Spoglądałem na ścienny zegar, była trzecia pięćdziesiąt.
- Tak przyjąłem, zaraz wyślę tam radiowóz.
Odkładał słuchawkę i wcisnął jakiś przycisk mówiąc do sterczącego mikrofonu;
- Słuchaj jedynka, jedź na ulicę św. Jacka, ktoś włamał się do apteki, prawdopodobnie wzniecił pożar, może tam być osoba poszkodowana, pewnie jakiś stróż, podaję ci opis sprawcy...
Ów opis, dziwnym trafem pasował do mnie jak ulał,
- Tak wysyłam tam karetkę i straż
Spoglądał na mnie nerwowo, mrucząc pod nosem
- Gdzie ten formularz zgłoszeniowy
- No streszczaj się chłopie, urwanie głowy dzisiaj
Dokończyłem swoją opowieść, podpisałem jakiś papier i życząc spokojnej nocy spytałem na odchodnym.
- Jutro wolne?
- Tak cały tydzień nocek to wystarczy, a ta miała być najspokojniejsza!
Uśmiechał się krzywo starszy aspirant i zrezygnowany opadł na fotel. Była czwarta pięć, gdy odwróciłem się na pięcie i wyszedłem.
Do swojego pokoju wślizgnąłem się tak cicho, jak się tylko dało. Leżałem w łóżku, nie mogłem zasnąć, jeszcze kilka razy słyszałem tej nocy wycie karetki.
Następnego dnia czekałem w napięciu na wizytę znajomych panów, ale nikt się nie zjawił. Zastanawiałem się, czy jednak nie popełniłem błędu, czy się nie przeliczyłem. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Cisza i spokój. S.I. też nie przesyłała rozkazów. Dopiero drugiego dnia, wczesnym rankiem, wtargnęli do mojego domu mężczyźni w czarnych uniformach. Za nimi weszli znani mi już cywile. Dobrze że tata wyszedł już do pracy, mama oczywiście wpadła w panikę.
- Ależ panowie , był wtedy w domu...
- przysięgam , jaki świadek...
- to na pewno pomyłka , już tak mieliśmy klika razy...
Wyprowadzali mnie, a w oknie sąsiadki, tak jak wtedy , w nocy , poruszyła się firanka.
Na komisariacie odebrano mi wszystkie osobiste rzeczy, które wylądowały w pancernej szafie z napisem ?depozyt?. Podpisałem kilka papierów i zaczęło się maglowanie. Popołudniu zjawił się tata razem z zapłakaną mamą. Młody policjant otworzył celę w której zamknięto mnie na bliżej nieokreślony czas śledztwa. Mama oczywiście nie mogła usiedzieć za stołem.
- Coś ty narobił?
- Boże, moje dziecko...
Ojciec milczał i czekał.
- Nic nie zrobiłem , jestem niewinny, zobaczysz wszystko się wyjaśni.
- Nie tym razem Kamil , nie tym razem
- Jest świadek , sąsiadka też zeznała że wychodziłeś w nocy
- Wiesz że tam był człowiek , starszy pan, który dorabiał stróżowaniem.
Nie mogłem nic wyjaśniać , musiałem wytrzymać co najmniej dwa tygodnie, tyle bowiem wytrzymywała bateria s.i. bez ładowania, przynajmniej tak pisało w instrukcji obsługi. Pamiętam ostatni komunikat na czerwonym wyświetlaczu.
- Zasłużyłeś na porządną karę nosicielu i ją otrzymasz, a mnie w końcu ktoś uruchomi.
- Żegnaj gamoniu.
Nazajutrz rozpoznał mnie świadek, tylko wciąż nie odnaleziono narkotyków skradzionych tamtej nocy. Staruszek dalej był w ciężkim stanie i jeszcze jedno, okazało się że to nie świadek , który rzekomo mnie rozpoznał , zgłosił całe zajście. Bezskutecznie próbowano odnaleźć zgłaszającego.
Trochę się martwiłem, bo przez cały czas mojego przymusowego pobytu nie natknąłem się na osobę starszego aspiranta. W końcu zdobyłem się na odwagę i zapytałem przy pierwszej nadarzającej się okazji;
- Pracuje tutaj taki starszy facet, ma wąsiska?
- A Jurek, tak jeszcze pracuje , ale już właściwie nie, bo wybrał zaległy urlop, a potem przechodzi na emeryturę, bo co?
Zrezygnowany spoglądałem na strażnika.
Zaległy urlop, tego może być kilka miesięcy. Zdecydowałem się na działanie, mijał już trzeci tydzień.
- Słuchaj wezwij porucznika, który prowadzi moja sprawę, chcę złożyć zeznanie
Młody, bo tak nazywali go koledzy, sprężystym krokiem wyszedł z aresztu.
- No co tam Kamil ? powiesz wreszcie prawdę ?
- Tak panie poruczniku, powiem calutką prawdę.
- Mam tylko jedną prośbę , czy może pan poprosić pana Jurka , ja wiem że jest na urlopie, ale może uda się go ściągnąć?
- Pan Jurek potwierdzi moją niewinność
- Masz szczęście Kamil, on dzisiaj sam tu przyjdzie, robimy mu pożegnanie
- Przechodzi na emeryturę, ale do rzeczy , siadaj i opowiadaj wszystko od początku.
Zastanawiałem się czy powiedzieć o s.i. , nie byłem pewny czy nie spotkam się z podobną reakcją , jak reakcja mamy , gdy usiłowałem opowiedzieć prawdę. Darowałem sobie, postanowiłem ograniczyć się do podania alibi, niepodważalnego, mocnego alibi.
Po wysłuchaniu moich rewelacji porucznik wyszedł , zjawił się po chwili w asyście niedoszłego emeryta.
- Poznajesz go Jurek ?
- Tak był tu w niedzielę , pamiętam bo był ten napad i pracowałem godzinę dłużej.
- Wiesz było przesunięcie czasu.
- Zaczekaj, w dyżurce jest dziennik raportów, tam są odnotowane dokładne godziny.
- Wiesz co on mówi prawdę,, bo dokładnie pamiętam, że gdy było to zgłoszenie o włamaniu on tu stał i zgłaszał kradzież jakiejś motorynki.
- W takim razie Kamil ...
Drzwi otworzyły się z impetem.
- Chodzie już, wszystko gotowe, nawet stary już czeka.
Obydwaj spojrzeli na mnie, uśmiechnęli się.

- Kamil jeśli Jurek tak twierdzi , to wybacz za kolejne niesłuszne posądzenie i pozwól z nami na pożegnalny tort.
Mrugnął przy tym znacząco.
- Potem załatwimy formalności.
Po przemówieniu komendanta, rozległy się wiwaty.
- Uciszcie się na moment, a oto pożegnalny prezent od kolegów.
Komendant podniósł pudełko przewiązane wstążką.
- Dla ciebie Jureczku, niech ci dobrze służy!
Słusznie się domyślacie, Jurek już potrząsał swoim hitem sezonu! Następny nosiciel został aktywowany.

Gdzie się pali książki, dojdzie w końcu do palenia ludzi.
Słowa wypowiedziane na zakończenie zjazdu studenckiego w Wartburgu w 1817 roku w związku ze spaleniem na stosie książek uznanych za niezgodne z duchem niemieckim.
Heinrich Heine
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
2008-01-12, 15:53:21
Post: #2
 
jestem pod wrażeniem wielkim Wink masz niezłą fantazję. Super sie czytało...
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
2008-01-20, 00:15:35
Post: #3
 
Dziękuję moje drogie Panie! za tak miłe słowa i serdecznie pozdrawiam , życząc wszystkim zdrowia! :-)

Gdzie się pali książki, dojdzie w końcu do palenia ludzi.
Słowa wypowiedziane na zakończenie zjazdu studenckiego w Wartburgu w 1817 roku w związku ze spaleniem na stosie książek uznanych za niezgodne z duchem niemieckim.
Heinrich Heine
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
2008-01-22, 21:05:20
Post: #4
 
masz coś jeszcze?
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości

Kontakt: dotykiemwiatru @ go away spambots grd.pl | albo: grd @ go away spambots gazeta.pl | | Wróć do góry | Wróć do forów | Wersja bez grafiki | RSS