Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
******
2008-01-23, 12:15:04
Post: #1
******
Każdy z nas ma swój kadr, który jako pierwszy otwiera film pod tytułem; moje życie. Czasem aż do niemego bólu usiłujemy wskrzesić ten odległy czas, zapisany w umyśle naszego kinematografu. Oto mój, jest czarno biały, tylko obecna wyobraźnia retuszuje kształty, zapachy, kolory...
Jest piękny letni dzień, ciepło, żar letniego słońca... Mały chłopiec bawi się nad brzegiem rzeczki, dla niego wtedy rzeki... Chyba słychać śmiech kobiety i mężczyzny. Chłopiec obserwuje całującą się parę, leżą na kolorowej derce, kobieta wstaje, podchodzi do brzegu, głaszcze chłopca po głowie, widać poruszające się usta, znów uśmiech, teraz mężczyzna podbiega, chwyta kobietę za dłoń, wciąga kobietę do wody. Krople wody wirują w powietrzu, para jest szczęśliwa.
Była taka rzeczywista chwila, mogę wracać do woli i prawie dotykać tego wszystkiego, gdybym jeszcze umiał rozszyfrować owe poruszające się usta, co wtedy powiedziały, usłyszeć...

Tak zaczyna się moje dzieciństwo, nie pamiętam go jako ciągu zdarzeń. Nieraz są to pojedyncze kadry nieraz, nieraz krótkie epizody. Co zawsze zastanawia mnie w tych obrazach? Widzę w nich siebie, jako brzdąca, później chłopca, wreszcie młodzieniaszka spacerującego ze swą pierwsza miłością, gdy dotkniecie dłoni było niebiańskim przeżyciem.
Widzę swą postać, rysy twarzy, ubiór, kolor oczu, widzę...Lecz nie pamiętam dźwięków.

Nigdy też nie podejrzewałem, że w tym kalejdoskopie życia brakuje mi tak istotnych faktów. Moja intuicja wywiodła mnie na manowce życia codziennego. Tylko raz podpowiedziała mi niemożliwe do zaakceptowania obrazy. Miałem wtedy kilkanaście lat, zachorowałem,miałem wysoką temperaturę. Trudno mi też określić czy był to sen, czy wizja spowodowana gorączką, maligna, która odtąd miała mi towarzyszyć w ciężkich chwilach.
Widziałem dokładnie kobietę, była młoda, uśmiechała się,miała czarne włosy, dość krótkie, ale połyskujące, jakby odbitym refleksem migotliwego światła świecy. Uśmiech i ten rodzaj zadumy, co zdradza troskę i niewysłowioną bezgraniczną chęć niesienia pomocy i miłości, to wryło mi się w umysł. Dłoń, która gładziła nie dotykając. Zielone oczy i szeptające nieme usta...
Dlaczego tak ciężko mi zaakceptować ten obraz?
Bo nie był to obraz mojej matki, ani żadnej znanej mi kobiety i nie potrafiłem umiejscowić, pojąć znaczenia i zrozumieć, zrozumieć....

Zrozumieć, jednak przynajmniej w tamtym czasie, czasie dzieciństwa i młodości nie było mi to dane. Miałem tysiące spraw, które skutecznie odwracały moją uwagę. Odkrywałem świat, najpierw jako dzieciak, który ze zdumieniem obserwowałem przyrodę, jej bogactwo, jej piękno. Rzeczka, nad która spędzałem wakacje była niezwykłej urody, jak perlisty śmiech z mocą pełnej piersi rozbrzmiewający cichym wieczorem. Klękało się na brzegu, tuż przy jej nurcie, kolana zapadały się coraz bardziej w mokrym piasku, trzeba było podeprzeć się rękami i zobaczyć swoją twarz odbitą w spokojnej tafli. Zanurzałem spragnione usta i piłem. Była miejscem naszych zabaw, znalezisk i niekończących się wędrówek. W tamtym okresie walały się tu i ówdzie aluminiowe płaty skrzydeł samolotu, to jakiś niemiecki zardzewiały hełm, albo łuski z działek ,chyba przeciwlotniczych. Po za tym rzeczka tętniła życiem, które tak pilnie podglądałem. Przepływała przez wieś, potem wiła się wśród łąk, a wypływała z lasu. Miała liczne źródełka, których głębokość badaliśmy wkładając kije, nieraz wraz z ręką do samej nasady barku. Tą rzeczkę jednak, spotkał smutny los..., Jej agonia trwa...Opiszę to kiedyś osobną historią...
Mieszkałem na Śląsku, może, dlatego tamten świat tak mnie urzekł, a pozostał już tylko w mej pamięci. Potem przyszły pierwsze miłosne uniesienia i także były osadzone w tamtym krajobrazie.

Przeczucia o prawdzie nie miałem i nawet teraz, tamta prawda i ta odkryta po latach nie wykluczają się. Rodzice kochali cała naszą trójkę, troszczyli się i dogadzali jak potrafili najlepiej. Mama zawsze traktowała mnie najlepiej, to mnie były najbardziej potrzebne nowe ubrania i buty, to mnie zaraz po tacie, podawała obiad, dla mnie miała czas, nawet, gdy go nie miała. Tata natomiast hołubił moich młodszych braci. Zazdrościłem im tego, tych czułych głaskań, tych przesiadywań na ojcowskich kolanach. Czasem udawałem, że tego nie widzę. Bracia natomiast zazdrościli mi troskliwej opieki mamy.

Czy mogłem cokolwiek przeczuwać? Czasem tylko przyłapywałem Ojca zatopionego w myślach, właściwie nieobecnego, tak jak gdyby odbywał jakąś daleka podróż.
Pewnego dnia doszło do ostrej wymiany wymiany zdań, uczciwiej byłoby powiedzieć kłótni rodziców. Wtedy to pierwszy raz pojawiły się znaki zapytania.

Niekiedy nic nie zwiastuje burzy. Słońce rozpieszcza swoim ciepłem, wystawiasz twarz zza cienia, ciekawy czy nadal poczujesz tchnienie gorąca, ale już pierwsza gruba kropla ląduje tuż przed twoimi nogami.Unosi się mały obłoczek kurzu, jeszcze zaskakuje cię ten widok, jeszcze jest pojedynczy. Po chwili te małe meteoryty bombardują wszystko dookoła. Teraz już tylko myślisz o schronieniu. Wiatr uderza, pojawiają się pierwsze obawy, chyba zdążę umknąć i suchą stopą dotrzeć w jakieś zacisze, ale już wiesz, nie uda mi się, nie zdążę. Błyski, jakże ubogie jest to słowo, by oddać prawdziwy obraz nagłych jasności, oświetlających na kilka sekund cały widnokrąg. Grzmoty, tu już jest dużo lepiej , grzmoty mają swoją siłę , łoskoty , huki , ziemia drży , drzewa szaleją swoimi ramionami, jakby każde było dyrygentem niewidzialnej szalonej orkiestry i zaczyna się uwertura czarno-szarych nabrzmiałych muzyków zwisających nad twoja głową . To nagła letnia burza, a ktoś kwituje ,?? ale była burza, aże ziemia jęczała??
Tamtego letniego dnia , też nie było zwiastunów ,tego co niewidzialnym konfliktem wisiało w naszym domu. Jakieś pojedyncze słowo , zbyt głośno wypowiedziane , kilka zdań pourywanych , pociętych ostrzem języka. Gorzka uwaga ,pierwsze łzy matki, potem już głośne krzyki. Siedzieliśmy w pokoju, moi dwaj krasnale ze zdziwionymi buziami badawczo spoglądali w moje bezradne oczy. Przeszklone drzwi były zamknięte , ale ściany nadstawiły uszu i wszystkie gorycze naszych rodziców krążyły wokół naszych głów. Krasnale dzielnie znosili stres , ale domek z klocków nie wytrzymał napięcia. Jeden z nich zburzył misterną budowlę , a drugi rzewnie zapłakał. Chlipali po cichutku, siąkając nosami.. Wiedziałem, że reprymenda pogorszy sytuację.
Wtedy właśnie usłyszałem ojca;
Kasiu jak możesz mi to robić?
Jaka Kasiu?, ...
Mama nosiła moje imię , byłem panicznie przerażony.

Miała być letnia intensywna burza, może i niszczycielska, może groźna, ale zwiastująca na powrót piękną pogodę. Niestety ojciec po raz kolejny zamyślił się i przyłapany w tym momencie słabości wyrzekł jedno słowo , słowo-zaklęcie; ?Kasiu?. Zaklęcie podziałało tak mocno, że letnia burza przeistoczyła się kilkuletni deszcz. Padał sowimi wylewnymi żalami, cierpkimi ironiami, które już wtedy dobrze rozumiałem. Padał prawie codziennie, czasem przycichając , kilkudniowym milczeniem , po to tylko by wszystko, co miało nadzieję na radość słonecznego poranka, ponownie przemoczyć smutkiem , szarością , wszechobecną wilgocią kapiących dziecinnych łez.
Mama przestała się uśmiechać, przestała też karcić krasnale. Już nie byłem jej pupilem, nie byłem niczyim ulubieńcem. Pozostawiony sobie przeżywałem swoje osobiste dramaty. Zakochiwałem się kolejny raz i kolejny raz spadałem w otchłań czarnych myśli, zepchnięty drobną dziewczęcą dłonią.
Rozmyślałem, kim była tajemnicza Kasia. Nigdy jednak nie miałem na tyle odwagi by spytać ojca, a on oddalał się od naszej gromadki coraz bardziej i bardziej. W takich chwilach, nazywają je najmniej spodziewane, chociaż tak naprawdę zapraszamy je swoim brakiem optymizmu i niemocą , zjawia się coś, co testuje naszą chęć do życia. Pojawiła się nagle ostrymi bólami zaatakowała, powaliła gorączką i wysłała na szpitalne łóżko. Zachorowałem i świtała mi myśl , że to może zbliży rodziców . Tak miło wyglądali odwiedzając mnie , przynosząc różne rzeczy i dobre słowa. Krasnale byli uśmiechnięci, mama głaskała moja głowę, co zawstydzało mnie, bo ujmowało mi lat i stawiało na równi z młodszymi braćmi. Zaczynałem wierzyć , że wszystko co złe mija, tak jak moja choroba.
Wtedy znów przyśniła mi się ta znajoma postać .Widziałem jak wskazuje na postać ojca , potem delikatnie ciągnie mnie za rękę, a jej smutne oczy błagalnym gestem odprowadzają nas kamienistą nieznaną drogą.
Gdy się obudziłem zobaczyłem ojca, ale już bez mamy. Stał zatopiony jak zwykle w swoim niedostępnym świecie. Kropelki miarowo wyznaczały rytm czasu i przeźroczystym wężykiem spływały ,gdzieś pod lichą kołderkę. Przyszła młodziutka pani w białym wykrochmalonym kitlu.
Jeszcze kilka dni .Potem zdejmiemy szwy i może wracać do domu.
Ojciec przytaknął głowa , wyraźnie zmieszany, uśmiechnął się i podziękował jakimś oczywistym stwierdzeniem .Rozglądałem się czekając na krasnali trzymanych maminą więzią szczupłych długich rąk.
Mama dzisiaj nie przyjdzie , nie może...
Dalej już nie słuchałem , było mi zimno i źle.

Wracaliśmy w milczeniu, wiedziałem, że ta niespodzianka, będzie bolesna. Wyczytałem to z tego tonu pojednania w głosie ojca , gdy pomagał mi się ubierać w szpitalnej sali. Uliczki zawsze tak zatłoczone opustoszały, w oddali majaczyła znajoma sylwetka kobiety .Przez krótką chwilę nadziei.., i nim zdążyłem pomyśleć , już wiedziałem; to nie mama. Nie było jej w szpitalu, a sprytne uniki taty nie pozawalały zobaczyć gdzie się podziewała razem z maluchami .
Gdy otwierał drzwi kluczem , a nie zadzwonił wszystko zdawało się falować , wyginać, proste dotąd futryny stały teraz skosem i ten nieznośny chrzęst cuch- altowego zamka dudniący , zwielokrotniony echem wyobraźni w moich uszach. Wydawało mi się, że klucz obraca dookoła swojej osi bez końca , kolejny i kolejny raz. Trącone drzwi otworzyły ciszę.
No dalej, wchodźże już .
Lekko popchnięte ramię , moje ramię , pomogło mi wykonać pierwszy krok w samotność. Wbiegłem oczami do kuchni, potem spojrzałem na uchylone drzwi pokoiku krasnali, wszędzie cisza i pustka.
Gdzie mama , gdzie oni są?
Tato gdzie oni są ?
Krzyczałem wznosząc swą skargę wprost do nieba. Łzy znów płynęły. Wbiegłem do pokoiku. Pod tapczanem wtuliły się dwa klocki, na stoliku leżały kredki , żółta ,brązowa i jeszcze jedna , pomięta kartka z gryzmołami krasnali, ale moich ukochanych braciszków nigdzie , nigdzie nie było.
Ojciec stał w progu i wydawało mi się , że ukradkiem otarł oczy.
Idź do swojego pokoju, szeptał .
Stałem jak dzika gruszka w środku rozległych równin przykrytych pszenicznymi łanami . Samotna , samiuteńka , opuszczona. Bezkresna szachownica żółto-złotawych kłosów i to jedno , jedyne drzewo.
Idź do pokoju, zrobię ci coś ciepłego do zjedzenia, idź już i nie płacz.
Wszystko ci wytłumaczę , tylko nie becz,- prawie mnie prosił.
Tata zostawił mnie samego , słyszałem jak nalewa wodę , jak rozpala ogień w kaflowej kuchni, poczułem woń dymu. Ten zapach podziałał, jak kadzidło, zapomniałem o nieszczęściu, otworzyłem drzwi swojego azylu. Zaintrygował mnie wiklinowy kosz pod oknem.
Niespodzianka , a raczej bolesne zaskoczenie, żal do taty, żal do mamy, lękliwa pustka ,nieznośna cisza w miejscu niekończących się pytań, śmiechów, wrzasków. Ucichł tupot małych nóg i oczy, czasem roześmiane , czasem patrzące z zachwytem, znikły.
Zawartość wiklinowego kosza miała być, doraźnym lekarstwem na te właśnie bolączki. Klęczałem z czarnym kłębkiem w dłoniach , gdy tata oznajmił;
Jest twój, nazwiesz go jak chcesz , a teraz kolacja.
Wszystko miał czarne, najbardziej oczy. Drżał i miał powolne niezdarne ruchy. Był prześliczny i taki puszysty.
Następne dni pokazały jak bardzo potrzebne mi było lekarstwo wabiące się Czarny. Mama odeszła zabierając młodszą dwójkę, co teraz wydaje się logiczne , lecz wtedy wydawało mi się największą zdradą, odtrąceniem, klęską i największym bólem, jaki może istnieć. List, jaki mi zostawiła , czytałem do znudzenia szukając nadziei na jej rychły powrót. Szukałem , wyjaśnień , miłości i ukojenia tej destrukcyjnej rozpaczy.

Kochany Synku!

Zdecydowaliśmy z tatą, że nie możemy i nie mamy prawa zmienić Waszego życia w koszmar naszych ciągłych kłótni. Jesteście Naszymi Dziećmi, naszym największym skarbem, ale wyrządzamy Wam krzywdę, która może w przyszłości zniszczyć Wasze życie...
Tu zawsze przerywałem , by zrozumieć , by wyrzucić nienawiść , która pęczniała z każdym następnym słowem i nieodmiennie zaczynałem płakać , a żal przepełnionego serca rozlewał się niczym poranne mgliste opary , zasłaniając tajemnicę dziecinnego śmiechu.

Synusiu , jesteś i będziesz obecny w moim sercu , wiem, że zrozumienie tej sytuacji nie przyjdzie do Ciebie teraz. Pomimo wszystkiego, co zrobiłam , proszę abyś nigdy nie wyrzucił mojej miłości do Ciebie! Słuchaj się taty i pamiętaj, że kiedyś ...

Twoja mama.

Nic nie rozumiałem , nic nie pojmowałem. Był tylko ból.
Rozpocząłem naukę w szkole średniej. Nigdy nie zapomniałem młodszych braci , ani mojej ukochanej mamy. Teraz mając swobodę poruszania i kiszonkowe mogłem zrealizować swój plan. Wiedziałem, że mama miała rodzinę kilkanaście kilometrów stąd. Wiedziony przeczuciem , wybrałem się by odnaleźć ten ciepły uśmiech i czuły dotyk. Zobaczyć ją i krasnali, to było moje marzenie. Był czerwiec i wiosna zmieniała się w urodziwe lato, pachnące bzem, jaśminem i słodkimi akacjami. Nauki też nie było za wiele. Przyjechałem do cioci z zamiarem wypytania o mamę. Wkroczyłem na podwórko, przy budzie leżał pies średniej wielkości. Wstał na mój widok , szczeknął kilka razy i znudzony tym wysiłkiem , położył się w miejscu, na którym przed chwilą drzemał. Zza domu wybiegli trzej chłopcy, jeden zdezorientowany moim widokiem zatrzymał się , natomiast moja ukochana dwójka ruszyła z impetem .
Mirek przyjechał!!! Przekrzykiwali się hurra! Przykucnąłem , aby te dwa wirujące helikoptery miały gdzie wylądować, jednak maszyny, właściwe spadły na mnie z ogromną siłą szalejącej radości. Powalony, ściskany i całowany żeglowałem po niebie , a te dwie małe maszyny z łatwością oderwały mnie z zielonej murawy. Szczęście nadchodziło schodami , było uśmiechnięte i po twarzy zsuwały się dwie mokre stróżki
Mamo , mamusiu !!!
Ogromne ramiona otwarły cały wszechświat i bezbłędnie objęły moją postać. Czułem ten zapach , czułem tą wielką falę ciepła i ciągle tą samą miłość.
Mamusiu...

Jeszcze wiele razy powtarzały się te spotkania , łzy szczęścia , chaotyczne opowieści , już nie krasnali, a młokosów . Kiedyś nawet mama spytała o ojca , ale słuchała bez wyraźnej ciekawości. Pamiętam, że w końcu zniecierpliwiona przerwała mi w pół słowa. Tata też odgadł mój sekret, bo ni stąd ni zowąd spytał ;
- Co u nich słychać?
Zaskoczenie poraziło mnie tak bardzo, że zacząłem dukać jakieś bzdury, a na koniec dodałem pozdrowienia od mamy, pozdrowienia, których nie było. Ojciec popatrzył z niedowierzaniem.
Było coś jeszcze , coś odżywało i penetrowało moją ciekawość i nie dawało zapomnieć o sobie, to imię, które tata wypowiedział raz na jawie, a które teraz, tak często wypowiadał we śnie. Inna kobieta stała się faktem , byłem tylko ciekaw, czy jest na tyle blisko bym mógł ją kiedyś poznać. Moja odwaga nie miała tej siły, bym zdecydował się na proste pytanie. Tata też nie zdradzał sekretów wypraw w głąb swojego zamyślonego świata. Był to swego rodzaju układ o nie dociekliwości . Tolerowaliśmy wzajemnie nasze tajemnice. Mijały lata . Ojciec raz jedyny odwiedził mamę , gdy zachorowała i wydawało się, że w końcu dojdzie do zgody , ale i tym razem byłem w błędzie . Owszem widać było, że są dla siebie serdeczni i mili, ale nic więcej . Uczucie już nigdy się nie odrodziło. To, co nie udało się tacie, udało się mnie .Zakochałem się , na tyle szczęśliwie , że wkrótce odbył się ślub , a po roku tata był już dziadkiem. Teraz czas oszalał, gnał jak by spieszno mu było na pociąg. Siedziałem w tym pociągu, z nosem przyklejonym do szyby, a w oknie migotały kolejne dni i lata.
Życie przynosi różne niespodzianki i czym bardziej człowiek zaczyna wierzyć , że już go nic , absolutnie nic nie zaskoczy, tym bardziej się myli. Otóż zdarzyła się i w moim życiu taka historia , która odmieniła losy kilku osób w momencie..., Właśnie, w którym momencie ?
To jest jak zdrada małżeńska, nic się nie dzieje dopóki wszystko udaje się utrzymać w tajemnicy. Gdy tajemnica przestaje być sobą, zaczyna zmieniać relacje między bliskimi sobie ludźmi. Jednak w moim przypadku nie chodzi o ową zdradę . Po przeżyciu, jak się to delikatnie mówi , większości lat dorosłych, powaliło mnie i jednocześnie uskrzydliło, jedno zdanie wypowiedziane przy wigilijnym stole przez mojego ojca.
- Masz siostrę i to nie byle, jaką , ale bliźniaczkę.
Wpatrywałem się na przemian w talerz i w niebo za koronkową firaną. Milczenie grubą białą warstwą przygniatało mnie do krzesła . Pusty talerz stał nieruchomo, a mnie wydawało się , że siłą mojego , tak samo pustego wzroku, uniosę i to milczenie, i tę porcelanę .Na niebie pojawiła się pierwsza gwiazdka, a w umyśle pojawiła się ta niewiarygodna wiadomość. Te moje bezpodstawne podejrzenia nabierały teraz cech prawdy. Urwane rozmowy ojca, przyłapanego z telefonem , którego wręcz unikał jak ognia i dokument mający znamiona czasu zamierzchłego , odległego , nierealnego. Wreszcie imię, które nieświadomie powtarzał we śnie.
Mam siostrę , ta myśl przelatywała jękliwie i natrętnie , nie dając uspokoić emocji.
Jak to możliwe , czemu nic nigdy nie powiedziałeś i po co teraz mi to mówisz, co ja mam z tym zrobić , gdzie ona jest, jak wygląda ,kim jest ? Boże mam siostrę!
- Czy to jest ta świąteczna niespodzianka? Spytałem cicho
- A co wolałbyś brata, czy może świętego Mikołaja? Całkiem beznamiętnie, jak zwykle nieobecny ojciec odrzekł;
- Chyba mi tu nie zrobisz przedstawienia , z płaczem i wymówkami?
- Ciesz się to dla ciebie dobra nowina, to jest mój prezent.

Słuchałem , nawet nie usiłując na moment przerwać dziwny, szeptany monolog. Modliłem się w duchu, aby wreszcie padło nazwisko, adres , może jakaś pomięta fotografia. Cisza ocuciła mój rozgorączkowany umysł.
- Tato podasz mi więcej szczegółów? Może masz zdjęcie?
- Jest mężatką , ma dzieci? Gdzie mieszka? Dodałem cichutko.
- Wszystkiego dowiesz się niebawem, bo spotkacie się , lecz niestety nie dzisiaj.

Uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu tą swoją koścista spracowaną ręką.
-zjemy coś wreszcie , Liza przysnęła z tą kolacją i gdzie twoja rebiata ?
Wyraźnie zmienionym , prawie wesołym głosem dodał.
- nie stójże człeku tak , przynieś opłatek , przecież to wigilia , a zobaczysz ją w drugi dzień świąt, obiecała, że przyjedzie, teraz możesz zadzwonić.
-Zadzwonić , zadzwonić , mamrotałem. Wiedziałem , że nie starczy mi odwagi i on też o tym wiedział.
- Więc jak , złożysz jej przy okazji życzenia- niby nalegał.
- Tato zlituj się , nie jestem gotowy na taka rozmowę, nawet nie wiem jak ma na imię? Dobrze , że do pokoju wkroczyła Liza i wyrwała mnie z opresji
- Coś się stało, takie miny macie jakbyście spiskowali , albo mieli jakąś tajemnicę.
To niesamowite, jak kobiety wyczuwają atmosferę napięcia, przecież nigdy jej nie wspominałem o moich domysłach. Postawiła wazę , spojrzała na nas.
- Może któryś z panów mi pomoże? Zaraz zjawi się Daniel i Karolina z Pawłem, o już ich słychać

Ten wieczór ,jak się później miało okazać , był najbardziej znaczącym w moim życiu.
Dotarło do mnie też inne pytanie, bardzo ważne , może najważniejsze...

Stałem na granicy nieznanego, za mną pozostał świat może nie zawsze szczęśliwy, ale wiedziałem gdzie mam schronienie, gdzie są Ci, na których mogę liczyć, a przede mną ...
Ciekawość pchała mnie do przodu. Słyszałem o podobnych historiach, a teraz coś takiego spotkało i mnie. Wiedziałem, że nie cofnę nogi , na chwilę zawieszonej i przygotowanej do kroku. Niesamowite było to , że krok wykonany w przyszłość , przenosił mnie w odległe czasy przeszłości. Siostra bliźniaczka oznaczała również...
Czy można mieć dwie matki?
Czy obie są jednakowo prawdziwe?
Co to znaczy prawdziwe?
Na pierwszy ogień poszła komórka, wynalazek, który domagał się ciągłej gotowości do rozmowy . Natręctwo i natarczywość tego urządzenia skutecznie odpierała najmniejszą nutkę mojej sympatii. Zmuszony byłem jednak zapomnieć o negatywach . Gdyby nie odległości, jakie dzieliły mnie od nowej rodziny, szybciej zdecydowałbym się na daleką podróż niż na taką formę pierwszego kontaktu.
Rozmowa z Kasią nie kleiła się , byłem zły na siebie , bo jak zwykle wszystko poplątałem,
Zagmatwałem i najchętniej zacząłbym wszystko od początku. Ona jednak była wyrozumiała i czułem wyraźnie jej sympatię.
Tak kończy się historia , a zaczyna się nowy etap życia. Niczego jednak nie przekreślam z mojej przeszłości, wydaje mi się, że bardziej zbliżyłem się do moich bliskich. Otwieram ramiona i serce na przyjęcie nowych..., Chyba nie muszę się lękać o akceptację swojej osoby.

Teraz wiem, kto w ciężkich chwilach towarzyszył mi nieodmiennie i czyje imię szeptał mój wiecznie roztargniony tata, ciekawe czy nadal je szepcze...Fotografia twarzy ze snów wyjawiła swą tajemnicę.

Gdzie się pali książki, dojdzie w końcu do palenia ludzi.
Słowa wypowiedziane na zakończenie zjazdu studenckiego w Wartburgu w 1817 roku w związku ze spaleniem na stosie książek uznanych za niezgodne z duchem niemieckim.
Heinrich Heine
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
2008-01-23, 20:48:18
Post: #2
 
niesamowicie ciekawa historia.wciagnęła mnie i przeczytałam na jednym dechu Smile
Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości

Kontakt: dotykiemwiatru @ go away spambots grd.pl | albo: grd @ go away spambots gazeta.pl | | Wróć do góry | Wróć do forów | Wersja bez grafiki | RSS