Frustracje kandydatki na kure domową
|
2008-02-01, 12:49:01
Post: #1
Frustracje kandydatki na kure domową
|
|||
|
|||
Kuchnia była ciemna. Weszła i zapaliła światło. Bezradnie się rozejrzała. Jej pobyt tu, do tej pory, ograniczał się do zrobienia kawy czy herbaty.
Teraz nastał czas, by się tu zalęgnąć jak mól. Mól o imieniu Marzena, był szczuplej budowy ciała z krągłościami, tam gdzie być winne. W wieku, o którym delikatnie się mówi dojrzałym. Na głowie miała niedbale zawinięty, czarną gumką blond kołtun. Ubrana była w różowe spodnie, w tym samym kolorze bluzę szczelnie zapiętą pod szyją. Wyglądała jak zużyta różowa landrynka. Jako fanatyczka elegancji, niejedną osobę zdziwiłaby aktualnym swoim wyglądem. Tu jej nikt nie widział, ani żadne lustro. Zresztą na tę chwilę miała tak zajęty swój blond móżdżek, że wygląd jej totalnie zwisał. -No, już!- Mruknęła ze złością pod nosem, po czym zdecydowanym krokiem podeszła do pralki. Stanęła przed nią i całe zdecydowanie odpłynęło nagle w tempie rakiety odrzutowej. -O kuźwa, gdzie to diabelstwo się otwiera? â Krzyknęła z piskliwą irytacją. - Gdzie tę cholerną instrukcję wcięło? â Rozejrzała się w nadziei, że sama jej w ręce wleci, tak sobie ze zwykłej życzliwości dla zgnębionego człowieka. Niestety instrukcja nie wykazywała jakichkolwiek oznak pomocy. Po dokładnym przeszukaniu wszystkich dostępnych szuflad jak i szafek kuchennych, nieśmiało nawet zajrzała w garnki. Poniosła zupełna klęskę. Instrukcja zniknęła równie dobrze, jak jej pojęcie o obsłudze sprzętów gospodarstwa domowego. Zdesperowana szarpnęła klapą i o dziwo, poskutkowało. Obrzydliwy sprzęt otworzył swą paszczę. Sapnęła zadowolona. Zakręciła się na pięcie i podeszła do szafki, wyjąć proszek i płyn do płukania. Biorąc pod uwagę edukację nauki pisania, tu jej poszło zupełnie nieźle. Na opakowaniach przeczytała napisy, dokładnie określające, do jakiego koloru są przydatne. Zadowolona złapała âArielâ do kolorów, pod pachę wsunęła płyn do płukania o zapachu lotosu i z radosnym pogwizdywaniem ruszyła do ataku. Pewnym ruchem wsypała proszek do trzeciej przegródki. Jej ręka nagle zastygła. -Hm...Są cztery otwory, aby na pewno ten jest do proszku?- Pomyślała spanikowana. Z pełna rezygnacją, kobiety niezorganizowanej i nieobytej w pracach domowych, podeszła do telefonu. Wykręciła numer do pracy. Po krótkiej chwili usłyszała głos koleżanki. - Apteka, słucham? -Cześć Grażyna, zaraz mnie szlag trafi, ma któraś z was pralkę taką jak ja, no wiesz z klapą otwieraną od góry? - Wysapała ze złością. -Jola ma taką jak ty, a co? Jakiś problemik koleżanko?- Zapytała z żywym zainteresowaniem. -A mama jak? Już lepiej?- W jej głosie zabrzmiała nuta troski. -Niestety nie, w nocy znowu wzywałam lekarza, teraz czekam na pielęgniarkę, dostanie masę zastrzyków i kroplówki, zupełnie odwodniona jest. Mam wyrzuty sumienia. To moja wina. Jak ja mogłam doprowadzić ją do takiego stanu? Ślepota mnie ogarnęła czy co? Mówię ci, jestem wredna, wyrodna córka. Tak mi pył spod nóg cały czas usuwała, żebym się czasem nie przepracowała, że teraz nic nie umiem zrobić. Normalnie jestem załamana â wyszeptała z żalem, po wyrzuceniu z siebie tego, co ja przeraża. -Spokojnie, dasz sobie radę, zaraz ci się wszystko przypomni- pocieszała Grażyna. -Akurat, już to widzę, ale czarno â wyjęczała- daj mi tę Jolę, może ona mi pomoże- poprosiła, kończąc dyskusje na temat swoich niedoskonałości pralniczych. â Potem zadzwonię do ciebie, jak już opanuję tę robotę domową. Na razie -zakończyła rozmowę. -Dzień dobry pani Marzeno, mam taką sama pralkę- wyznała Jola z radością. â Pierwszej dziury nie ruszamy, druga na proszek, trzecia na płyn. Na pokrętle ustawia pani na 40 stopni do delikatnego prania, a z drugiej strony jest drugie pokrętło i tam ustawia pani program na ile pani chce prać. Na początek proponuję na czwórkę, przynajmniej się nic nie sfilcuje. Osobno pierzemy białe, osobno kolorowe rzeczy. Aha! I proszek używamy odpowiedni do prania.... â Trajkotała zadowolona. -O matko! Dzięki pani Jolu â energicznie przerwała potok słów pracownicy. -Niestety, mój poziom gwałtownie zanika, proporcjonalnie do wielkości ziarenka kawy w obliczu prac domowych â odpowiedziała machinalnie, przypatrując się spode łba pralce. - Dziękuje pani Jolu. Do pracy na razie nie przyjdę. Jakby były jakieś problemy, to dzwońcie do mnie. Do widzenia. â Po czym odłożyła słuchawkę i podeszła do swojego, nowego wroga. - No! Teraz cię mam â stwierdziła i zaczęła upychać pranie w bębnie. Pogwizdując zadowolona, nasypała proszek tam gdzie trzeba, wlała płyn, pachnący raczej czymś niezidentyfikowanym niż lotosem. Zamknęła klapę, pokrętła ustawiła według podanych telefonicznie instrukcji i z dziką radością nacisnęła âPlay". Pralka cicho ruszyła, nie zdając sobie sprawy ile kłopotu narobiła. Zmęczona rozjazdami psychicznymi, wyciągnęła rękę po papierosa. Ciężko westchnęła. Ostatnie dwa dni, były bardzo trudne dla niej â pomyślała, zaciągając się dymem - i jak tu rzucić palenie, kiedy ręce się trzęsą, jakbym miała Alzheimera â z niechęcią powiodła wzrokiem po kuchni. Jej myśli wróciły do szpitalnej nocy. Decyzja lekarza, przekaz do szpitala, panika w pakowaniu najpotrzebniejszych rzeczy. Lecąca przez ręce nieprzytomna matka, miękkie kolana i ścisk w żołądku z przewalającymi się flakami, jak woda w klozecie. Wolno kapiąca kroplówka z solą fizjologiczną, anemiczna lekarka z wielkim pryszczem na brodzie. No właśnie pryszcz, tak ją zaabsorbował wtedy. Wpatrzona w niego zastanawiała się, dlaczego jako lekarka, nie umie sobie z nim poradzić. Pryszcz pozwalał zapomnieć, gdzie i po co tam jest. Dawał chwilę ukojenia dla odkrytych nerwów, niebezpiecznie się napinających. Pryszcz był ważny, normalnie nawet polubiła tego pryszcza. Dzięki pryszczowi, zachowała spokój i nie popadła w histerię. Jej myśli z trudem oderwały się od pryszcza. - Nawet antybiotyku nie mieli żeby podać, koca żeby przykryć - przypomniała sobie. Na samo wspomnienie poczuła, że znowu z wściekłości się trzęsie. Brak leków, brak opieki, brak jakiejkolwiek życzliwości. Po paru godzinach wzięła matkę z powrotem do domu. Z dala od wspaniałej służby zdrowia. Stwarzając w domu warunki lepsze niż szpitalne. Płaciła i wyciągała matkę z choroby. Pieniądze w zastraszającym tempie topniały. E tam â mruknęła ponuro â kasa rzecz nabyta, jakoś to będzie. Po takim stwierdzeniu, jakość lepiej się zaraz poczuła. Dzień jej płynął między przypalonymi kotletami, niedogotowana kapustą i podawaniem picia matce. Wlewała w nią tyle kubków napojów, że już od samego podawania niedobrze jej się robiło. Mijały kolejne dni, matka wracała do zdrowia, a ona zaczęła być mistrzem w Tajnym Kółku Gospodyń Domowych. Coraz więcej sobie przypominała z nauk dawanych jej we wczesnej młodości, kiedy to radośnie pląsała się po królestwie babcinej kuchni. Jedynie protest przeciwko myciu garów, tak głęboko w niej zakorzeniony z czasów, kiedy aluminium było szczytem szczęścia w kuchni, pozostał nadal w niej, jeszcze mocniej się umocniwszy w jej przeświadczeniu, że gary powinny być jednorazowe. Z czułością wielką patrzyła na zmywarkę, którą swego czasu dostała od mamy. Normalnie cię kocham moja zmywareczko â wyszeptała tkliwie, powstrzymując silny odruch, przytulenia zmywarki. -Kurczę, żeby tak wszystkie obowiązki były na mały przycisk - pomyślała w rozmarzeniu. - Włączam guziczek, syn już przygotowany do szkoły, albo lepiej, wymyty i czysty â roześmiała się zadowolona pod nosem, przypominając sobie jak musi walczyć, żeby się umył. To jej przypomniało, że czas żeby się wykąpał. -Raaaaaaaaaaaadek! â Ryknęła jak zraniona tygrysica- do wanny synu! - Przecież dopiero, co się kąpałem, w zeszłym tygodniu. Nie! â W głosie syna zadźwięczała stal, mrucząc gniewnie, powoli zaniechał oporu. Obrażony wszedł do łazienki. Lejąc wodę do wanny zamyśliła się, chichocząc wesoło. No cóż, może go w dzieciństwie głębokim topiłam, albo może ma wściekliznę, no, bo skąd ten jego wodowstręt? - Co tak się ryjesz mamusiu?- Zapytał usłużnie, siadając na brzegu wanny. - Ano tak sobie pomyślałam, żeby ci dobrze było w innych czasach. Kiedy to myli się tylko raz na jakiś czas. - O rany, ale byłoby fajno. Ja chcę w tamte czasy â wrzasnął z wielka werwą. Po czym wywalił matkę z łazienki. Zamknęła drzwi do intymności syna, po czym weszła do jego pokoju. - Rany Julek, ale tu wygląda, jakby tajfun przeszedł â pomyślała zniechęcona. Podeszła do szynszyla. W końcu mogło być gorzej, miała do wyboru między śliskim wężem, tarantulo-podobnym czymś, a szynszylem. Prawie z radością i ulga zgodziła się na tego gryzonia. Dziecko zostało nagle uszczęśliwione i z tego nadmiaru szczęścia, jego miłość do rodzicielki w gwałtowny sposób wzrosła. Nachyliła się, żeby sprawdzić czy stworek nie umarł z głodu. Miseczka była pełna, widać, że choć jeden obowiązek sumiennie małolat wypełnia. Już nie patrzyła na gryzonia ze wstrętem, tą część na futro / jak często żartowała z syna, że to 1/200 na jej nowe futro z szynszyla / zdążyła polubić. Patrzył tymi swoimi ślepkami, jakby chciał powiedzieć: - No, co wypuściłabyś mnie trochę poza te kraty. Tylko kraty i kraty, żyć się nie chce w takich warunkach. W tym momencie poczuła silna więź psychiczną ze stworkiem, aż nadto dobrze go rozumiała. Różnica między nimi polegała tylko na tym, że ona miała większy metraż i większą możliwość przemieszczania. No i oczywiście świadomość, tę cholerną świadomość, której chwilami wolałaby nie mieć. Bezmyślnie przełożyła rozrzucone zeszyty syna z jednego końca biurka na drugi. Wzięła krzesło i przesunęła do swej sali tortur, jak chwilami nazywała, bloczki rehabilitacyjne zawieszone w drzwiach. Usiadła na krześle, łapiąc za uchwyty. Odgłos przesuwanej linki po plastykowym bloczku, rozniósł się po domu. - Marzena, co to za hałas? â Odezwała się mama, głosem już bystrym, oznajmiającym, że w krótkim czasie będzie jakiś ochrzan. -Ćwiczę, ta ręka chyba nigdy do siebie nie dojdzie â odpowiedziała z zaciętością. -Spokojnie, na wszystko potrzeba czasu, to było poważne złamanie i długo w gipsie miałaś. -No wiem, ale chwilami mam już po prostu dość. Linka z hałasem przesuwała się w cichym odgłosie milknącego śpiewu, kąpiącego się syna. Jej myśli zaczęły wolno odpływać w niebezpieczną krainę fantazji, której niestety nie potrafiła oddzielić grubym murem od rzeczywistości. W jej oczach pojawił się bezmiar kosmosu, wskazujący wyraźnie na przejście do innego świata. Bezmiar kosmosu, na który jej mąż miał wyraźną alergię. Główne symptomy objawiały się w braku zrozumienia jej grafomańsko â artystycznej duszy, jak twierdził czasem - artyzmu inaczej. Co oczywiście nie przeszkadzało jej pisać kolejnych wypocin, które w rzadkich chwilach szczerości nazywała kaszaną. Ale to wszystko było teraz nieistotne, miała parę minut dla siebie. Na czas kąpieli syna. C.d.n. |
|||
« Starszy wątek | Nowszy wątek »
|
Wiadomości w tym wątku |
Frustracje kandydatki na kure domową - Ginsana - 2008-02-01 12:49:01
[] - Guest - 2008-11-23, 21:43:43
|
Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości