RZECZYWISTE ILUZJE HONORIUSZA BALZAKA
|
2009-05-01, 16:36:53
Post: #2
Re: RZECZYWISTE ILUZJE HONORIUSZA BALZAKA
|
|||
|
|||
MUZA
Początki: nie ma swojej Celesty opisującej mu wielkopańskie narowy, chus-teczki, trykoty, okulary kupowane na tuziny, pompatyczne, zamówione do domu kwartety, nie ma przy nim wiernej Celesty, Celesty -sekretarki i powiernika najskrytszych tajemnic, lojalnego Cerbera i osobistego bramkarza, Celesty kochającej Prousta jak własne dziecko; w zamian jest z nim pani Laura de Berny. To pierwszy i długotrwały związek Honoriusza z kobietą. Z kobietą w wieku sentymentalnym, bo w wieku zaprzeszłym; dla innych, lecz nie dla niego. Dla niego był to związek zmysłowy, najpierw fizyczny, a w późniejszej fazie - tylko duchowy, tylko - przyjacielski, zwykle jednak nacechowany obustronną wyrozumiałością i wzajemną rewerencją; związek ascezy i zgody na nienasycenie. Kiedy spotykają się, Balzak ma 22 lata, Laura - 45. Początek znajomości nie jest zachęcający. Zanim ulegnie płomiennym namowom Honoriusza, minie rok. Ma obiekcje, waha się: wprawdzie mógłby być jej synem i wprawdzie niekiedy jest irytującym dzieciuchem, ale na jego korzyść przemawia niepospolita imaginacja i przebłyski talentu. Maniery Honoriusza pozostawiają wiele do życzenia. Jeszcze nie potrafi językowo pełzać, a już chce być sławnym literatem. Pisze niezgułowate powiastki, ckliwe ramoty, tandetne, schematyczne, bez polotu, nieprawdopodobne, naszpikowane korsarzami, nierealną interwencją sił wszechmocnych, nieczystych i pokątnych, pełne przesłodzonej febry - stylistycznej czkawki, roztrzęsionych westchnień, epistoły fabrykowane na obstalunek wydawcy i pod niewybredny smak publiki; tworzy fabularne prefabrykaty: niby w historycznym kostiumiku, niby w żabotach z epoki, ale gdy nadziewa się na problem, który przekracza wąskie gardło jego wiedzy, omija go i na brzegu swoich wypocin umieszcza niefrasobliwą adnotację, że błędy, które popełnił, są zamierzone, celowe, przemyślane. Co prawda pisze pod pseudonimem, ale nie są to utwory dojrzałe, ostateczne, skończone; wymagają dopracowania, nadania im indywidualnych rysów, tych cech, których w nich brak, oryginalności, niepowtarzalności, lecz kto, jak nie ona, mogłaby stać się jego nauczycielką, wychowawczynią, mentorką, przewodniczką po ogładzie, po dobrym smaku? Jest bezkrytyczny w stosunku do swoich umiejętności, lecz jakie to wdzięczne zadanie dla kobiety, wywierać wpływ na najdroższego, być Muzą Geniusza, zrobić z Zapowiedzi Wielkiego Człowieka niepowierzchowną doskonałość? I po roku następuje to, co mogło już od roku trwać. A po czterech - nie widzi za nim świata. Laura jest odtąd lepszą częścią jego duszy, przy niej odpoczywa, z nią dzieli się myślami, obawami, rozterkami, roztacza plany, zwierza się jej i jej się powierza bez reszty. Przy niej może być sobą; bezpieczny, wyzwolony od udręk. Jest nadworną recenzentką trawiących go płomieni; zna go jak nikt. Uczy go; rozwija w nim niesprecyzowane, uśpione jeszcze sposoby widzenia i syntetycznego oceniania świata, odsiewania jego nie wybrakowanych wartości, od wartości sezonowo cennych i przejściowo słusznych, znaczeń uzależnionych nie od zwyczajnej prawdy, ale od powszechnie przyjętych i dopuszczalnie trafnych zapatrywań na nią. Pani de Berny, Laura, wypali swoje piętno na "Komedii Ludzkiej". Jak siostra i jedna z jego kochanek, w odróżnieniu od nich, nazywana z łacińska Dilectą, jest charakterologiczną odwrotnością mroźnej kokietki - Eweliny Hańskiej. Na jej oczach rzeczywistość zmieniła się tyle razy, że ledwie nielicznym udało się za nią nadążyć. WIANO Samouk o prawniczym wykształceniu, amator słodkich winogron, jest nasączony cechami matki, surowej, oschłej, wyniosłej kukułki, apodyktycznej i wymagającej dla siebie szacunku, sfrustrowanej zwolenniczki bezpłciowego macierzyństwa. Aż do śmierci będzie mu towarzyszył upiorny widok zgorzkniałej dewotki przygniecionej bezsensowną szamotaniną z losem i walczącej z urojeniami wewnętrznych rozdarć. Odziedziczy po niej apetyt na miłość i bałamutne tłumaczenia własnych zrządzeń losu. Po ojcu zaś otrzyma - gruszki na wierzbie i furiackie zamiłowanie do rojeń branych na serio. Honoriusz jest zainfekowany sceptycyzmem ojca, wolnomyśliciela i grafomana pospołu, nieskazitelnego ignoranta z pretensjami do błyskotliwości, samozwańczego dydaktyka, demagogicznego szkoleniowca dla naiwnych, spryciarza kropiącego socjalno - prawne memoriały, pompatyczne brednie, uzdrowicielskie orędzia przybrane w truizmy, inwokacje wymierzone w ogół, czyli w nikogo, wydającego płytkie moralitety, pretensjonalne zakalce adresowane do człowieka z szachrajską wiedzą. Ojciec pisarza, nieprzejednany admirator Woltera, pochodzi z zapadłych stron. Własnym przemysłem i opętańczą pracowitością szybko awansuje, wygryza się z łapci wiejskiego szaraka i wyrasta na wojskową, grubą rybę; zostaje Dyrektorem aprowizacji, uchodzi za masona, jest krzykliwą reklamą brukowego sukcesu. To za Cesarza. Za króla zaś jest znowu na właściwym wozie: doradcą ministra. Awans społeczny uderza mu do głowy, a że przejawia skłonności do brania bajek za fakty, dochodzi do przekonania, iż jego rodowód jest co najmniej szlachecki: z heraldyczną kokardką w reprezentacyjnej postaci de. Przykład jego kariery jest zaraźliwy dla rodziny, którą zakłada wkrótce, dla rodziny utrzymywanej z mętnej wody bonapartyzmu. Odtąd naczelną dewizą Balzaków jest powiedzenie: rzeczy nieosiągalnych nie ma, bo każdy z nich dysponuje marszałkowską buławą, bo dla chcącego, nic trudnego, geniuszem może być pierwszy lepszy z ulicy, byle by miał w sobie ikrę, niezłomność w dążeniu do celu i dziarską ochotę do pokonywania losowych tam, byle by zachowywał równowagę pomiędzy fizycznym, a psychicznym stanem zdrowia, dysponował żwawym umysłem i miał smykałkę do sybaryckiego życia, gdyż są to nieodzowne warunki osiągnięcia sławy, pozycji, majątku. W spadku po tej niezrównoważonej rodzince, Honoriusz dostaje Bibliotekę Prac Wielorakich, istną kolekcję Arcydzieł Z Przeceny, pokaźny zlepek cegieł niezbędnych i efemerycznych, mądrych po ludzku i mądrych na niby, na razie, do czasu, melanż z utworów od Woltera począwszy, a na kilogramach podręczników oprawionego śmiecia skończywszy, literacki galimatias wprowadzający w chłonny umysł Honoriusza odkrywczy, niespokojny zamęt powodujący, że ma ochotę na indywidualne opracowanie tego, co przeczytał i wykoncypował. Myśli więc o stworzeniu jednolitego systemu godzącego, logicznie wyjaśniającego sprzeczności zawarte w przeczytanych książkach. Przekleństwo nauki wyrywkowej, nieuporządkowanej, nauki mającej sto arbitralnych odpowiedzi na jedno źle sformułowane pytanie, nauki nieogarniętej od początku do końca, zaowocuje dygresjami poutykanymi w szpary jego powieści, ezopowymi dywagacjami, wstawkami popychającymi fabułę w zamierzonym kierunku. Ale bez nich Balzak - jasnowidz, były ślepcem. One to dowodzą potęgi jego umysłu, to za ich pośrednictwem jest wielki, nieszablonowy, nie dający się wtłoczyć w jednoznaczną definicję. PRZYMIARKA Z rodzinnych narad i optymistycznych kalkulacji wynika, że Honoriusz jest najbardziej obiecującym kandydatem do odbioru nagrody imienia Złotego Cielca, jedzie więc do Paryża po literacką sławę. Wkrótce czar pryska: pora mu do żmudnej, codziennej, niewdzięcznej roboty, do historycznego wypracowania mozolnie dzierganego wierszem, do dramatu pod zuchowatym wezwaniem "Cromwell". Pisze go uskrzydlony determinacją, ponaglany nadzieją potwierdzoną mizernym rezultatem. Właściwie nie tyle go pisze, co kalikuje, wymęcza go z siebie, beztrosko zrzyna z Mistrzów Uznanych i Tytanicznych poszczególne pomysły i dramatyczne rozwiązania, kosmetycznie przetwarza je i podaje za swoje. Grube fastrygi są aż nadto widoczne i nawet ci, którzy o twórczości nie mają bladego pojęcia, oceniają poemat Balzaka jako nieszczególny. Jednoznaczna opinia o tym arcydziele nudy, nie załamuje Honoriusza; zadufanym okiem wyobraźni dostrzega dla siebie szansę w powieści, ale...do "Jaszczura" droga daleka... Pragnie zmienić się, lecz nie wie, jak. Jeszcze. Przeraża go to, co jest, ale nie wie, czy zła aktualnego, nie zastąpi gorszym. Robi dalekosiężne plany. Chce się wynieść ponad poziomy. Świat, który ma zamiar zawojować swoim pisaniem, jednym oferuje nadzieję, innym pokazuje język; jedni są okrzyknięci za urodzonych w czepku, są przeznaczeni do piastowania, zasiadania i dzierżenia, a inni są ich majordomusami urodzonymi we frygijskiej czapce; Fortuna nie patrzy, kogo, za co i czym obdarza...Chyba, że ten ktoś nazywa się Balzak. Bajki są bajkami dlatego, że zwycięża w nich DOBRO. Odwrotnie, niż w rzeczywistości paradującej w nas w bardzo nieseksownych gaciach. |
|||
« Starszy wątek | Nowszy wątek »
|
Wiadomości w tym wątku |
RZECZYWISTE ILUZJE HONORIUSZA BALZAKA - Owsianko - 2009-05-01, 14:30:15
Re: RZECZYWISTE ILUZJE HONORIUSZA BALZAKA - Owsianko - 2009-05-01 16:36:53
Re: RZECZYWISTE ILUZJE HONORIUSZA BALZAKA - Owsianko - 2009-05-01, 17:41:27
Re: RZECZYWISTE ILUZJE HONORIUSZA BALZAKA - Owsianko - 2009-05-02, 10:39:59
Re: RZECZYWISTE ILUZJE HONORIUSZA BALZAKA - Owsianko - 2009-05-02, 10:40:39
Re: RZECZYWISTE ILUZJE HONORIUSZA BALZAKA - Owsianko - 2009-05-02, 12:15:59
Re: RZECZYWISTE ILUZJE HONORIUSZA BALZAKA - Owsianko - 2009-05-02, 13:18:42
|
Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości