Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 0 Głosów - 0 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
RZECZYWISTE ILUZJE HONORIUSZA BALZAKA
2009-05-02, 12:15:59
Post: #6
Re: RZECZYWISTE ILUZJE HONORIUSZA BALZAKA
EWELINA

W prywatnym rynsztunku, w habicie, z nogami w musztardzie, patrząc w twarz swojego Napoleona, krępy ten goliat widział pustynie zbóż, nieznane lądy, kolorowe stepy zagadkowej Azji, gdzie trafił przypadkiem, z ogłoszenia, gdzie był osobistością, ekscentrycznym stworzonkiem o artystycznych nawykach, ciekawym urozmaiceniem monotonnego krajobrazu Ukrainy, mgielnym pojęciem obrosłym w zajmujące powieści, gdzie, w kameralnej scenerii biurka, listu i kałamarza, odległy, lecz znany głos Eweliny Hańskiej był z nim blisko, r o z u m i a ł go ze szczególnym n i e z r o z u m i e n i e m , a on, złakniony zakazanej, arystokratycznej miłości, wierzył mu lub nie, wahał się, albo tylko łudził, uciekał w morderczą pracę nad swoimi literackimi tekstami, szukał ukojenia i podniety zarazem - w kawie, w tym napoju do smagania usypiających nerwów, gdyż czuł za dużo, by odpisać za mało; przeżycia, to zadry, trwałe rany uwidocznione postępowaniem.

Kochał nie ją, lecz teorię na temat miłości, swoje mgliste wyobrażenie, namiastkę tęsknoty za uczuciem. Jest stały w swojej niewierności, a jego samotnie prawdziwy świat, okraszony jest niezmożoną ilością miłosnych pomyłek.

Za, przed i po Rewolucji, Wielkiej, czy Lipcowej, miłość, był to towar deficytowy, abstrakcyjny, iluzoryczny i być może dlatego, że nieosiągalny, że choć piękny i sztuczny jak próchno udające kwiat, mówi o nim ze swadą.

Dla Balzaka Miłość Prawdziwa istnieje tylko między bajkami. Zraniona, odepchnięta, wystawiona na pośmiewisko, jest karykaturą upragnionej, przemianą w swoją odwrotność. Miłość Farbowana, to schodek do kariery: parostwa, czy perfumerii. Wyrachowana zamiana społecznej pozycji. Przesiadka z trotuaru do powozu, z jaskółki do loży, z całowania pańskiej klamki do bycia jej właścicielem. To wątpliwy interes; rzut w niepewne, skok w na dwoje babka wróżyła, to krótki, brawurowy cwał żarliwości połączony z człapiącą agonią domniemanych uczuć.

Czysta, gorąca, wzajemna, w otaczającym świecie występowała incydentalnie. Tak rzadko, że niejako wcale. To wyścig do majątku; z kotem w worku na głowie. Miłość, to kochanka w powozie i Rotszyld w liberii na koźle. Albo bezpardonowa walka na podstępy, haki, obejścia, bijatyka na prawne poszturchiwania.

Utwory jego nadal są aktualne, jak usposobienia malowanych przez niego kobiet. Listownie go uwielbiają, utwierdzają w przekonaniu, że je zna, a on, podekscytowany i szczęśliwy od ucha do ucha, wodzi zmęczonym wzrokiem za byle suknią, za cieniami tych, które pożąda. Przy okazji nie wie, że opinia znawcy kobiecej duszy jest jego jedyną partykułą.

W odwet za ziemskie porażki, tworzy, urealnia, narzuca czytelnikom własne obrazy kobiet, wyssane z autopsji i awanturniczych dykteryjek, miota je na papier, wtłacza w powieści: ambasadorki mętnych spraw, jawnogrzesznice o gdaczącym rozumku, megiery paplające wytresowane, głodne kawałki, wyrzucające z siebie oficjalne biuletyny o rotacyjnych nastrojach, płodzi misterne, zniewalające, rozkoszne Drętwy, które kochają za krótko, za żarliwie i za bezinteresownie, są poślubione śmierci, skazane na grzech, występek, zbrodnię, tworzy pięknotki zdarzające się w snach, wojownicze insekty przywleczone z najgorszych koszmarów, chciwe na uwielbienie, cwane kręgosłupy swoich galeretowatych mężów, kochanków i absztyfikantów, kobiety - anielice, kobiety - muszki, kobiety - gnidy i kobiety - klęczniki, które stroją przed audytorium kontrolowane fochy, mają niszczące wymagania, posługują się myślami pasującymi do koafiury.

Opisuje przechery, posępne matrony, żylaste szkapy, kute na cztery nogi, przeżarte cynizmem, sprężyste w gadce, pyskate, gderliwe babsztyle udające ciotki Jakuba Collin, Azje i Europy, których jedynym zajęciem jest sprawianie sobie zadowolenia, które tolerują mężczyzn tak, jak znosi się cudze zwyrodnienia, bawią się nimi, jak kot bawi się kłębkiem strachu z myszy; zawsze pod bronią, zawsze skoncentrowane na sobie, demonstracyjnie tkliwe i przeważnie bezgrzeszne. Mężczyzna nie ma u nich szans, jeżeli jest karmiony szpakami, jeżeli ma niedochodowe przywary lub biednych krewnych. Staje się interesujący i powabny, kiedy można go zeszmacić, oskubać i wypchać, gdy za głośno nie narzeka na niecny los jelenia .

b

Balzak, jako erotyczny turysta, jako amant od wielkiego dzwonu, cierpliwie dojeżdżający do jej humorzastych wdzięków, ma bezsporną zaletę: jest za daleko. Otrzymywanie od niego listów bawi ją i zaspokaja jej próżność. Jej altruizm podszyty jest egoistycznymi względami; przestrzeń dzieląca ją od pisarza jest ratunkiem przed opinią doktrynerskiej ławicy krewniaków troszczących się o jej morale, o nie deptanie Carowi po imperialnych odciskach, o nie niszczenie mu jego łaskawej wrogości do Polaków, o utrzymanie złudzeń po [niegdyś] bezwstydnie pokaźnym bogactwie.

Obawia się w nim inteligentnego szaleńca, pisarza po uszy upapra¬nego w niekoniecznych ekspensach, artysty szarpanego długami, geniusza wstrząsanego chroniczną iluzją wyjścia na prostą. Pruderyjna sensatka i zrzędliwa syrena jednocześnie, myśli o nim z ostrożną tkliwością rozkapryszonej "skąpicy" [listy Balzaka do Hańskiej].

Z wielkiego wszędzie i nigdzie dokonuje mu małostkowych ocen postępowania, trzyma go na smyczy z dobrych rad udzielanych bez opamiętania, pełnymi garściami. Powściągliwie chwali go, a z upodobaniem, szczodrze, piłuje apelami o zachowanie rozsądku i trzyma na dystans, na bezpieczną odległość: z dala od swoich peniuarów.

Bez większego uszczerbku mogłaby zlikwidować jego zobowiązania, ujemne zyski, lecz ta metoda skrócenia mu trosk obróciłaby się przeciwko niej, przybliżyłaby się bowiem chwila małżeństwa z niepoprawnym utracjuszem, no i moment, gdyby, jako mąż, zaczął puszczać się na swoje finansowe bankructwa. Do tego warto by zadać sobie czysto retoryczne pytanie: czy pisałby bez bata niepewności?

Zwleka więc z podjęciem decyzji o małżeństwie do chwili, gdy wytęskniony mariaż staje się dla niego spóźnioną rekompensatą twórczej niemocy, gdy może być tylko bezwładnym kibicem własnego szczęścia, daremnym obserwatorem spełnionych rojeń [na kilka miesięcy przed zgonem, dochodzi do ślubu (1850, Berdyczów), na który czekał kilkanaście lat].

c

Kiedy Ewa trzyma język za zębami i nie odzywa się przez tygodnie, Honoriusz nie tworzy, wyfruwają z niego dobre pomysły, a pozostają w nim - byle jakie; nie ma w mózgowej przechowalni odpowiednich słów, słów też więc zapomina co i rusz, mało co mu się klei, a wszystko wydaje mu się nie takie, jak planował, niezręczne, wydumane, dęte, nadęte i pokraczne; niepokoi go, mąci mu resztkę optymizmu cała ta sarabanda z oczekiwaniem, te miłosne zgrzyty i niepotrzebne korowody. Ale gdy na widnokręgu pojawia się lekarstwo, list, zdawkowy znak pamięci, życie powraca do ustabilizowanych rytmów, słońce świeci znowu, deszcz nie pada tak ciągle, a czarne oceny świata zabarwiają się na zielono; potrzeba nieustannej adoracji, to silny narkotyk.

Kiedy słucha jej cierpkich pouczeń, kiedy otrzymuje skwaszoną przesyłkę z Rosji, stwierdza, że kochanka jest nieznośną formalistką, gdyż odpowiada na jego serenady stylem obrachunkowym, pełnym liczb, kwot i utyskiwań, stylem kaznodziejskim i odcedzonym z miłości; dostrzega, że gdy przedstawia się na tle rodziny, pogrążona w oceanie sprzeczek, napięć i animozji z pociotkami, powinien ujrzeć w niej biedną, uciśnioną, słabą i przez nikogo nie rozumianą kobiecinę, prawie rezydentkę we własnym domu, wtedy jego zmartwienia wydają mu się blade, nieważne, przejściowe, więc posłusznie i zgodnie z jej intencjami zmienia je w bagatelki, odwraca kota ogonem i blaguje, i baja i wlewa jej do serca hektolitry otuchy: pociesza ją pisząc, że nie jest tak źle, bywało gorzej, lecz przecież wychodzili z tarapatów, lecz przecież mieli siebie, mogli na sobie polegać, drogę rozjaśniało im kochanie, przecież nikt jej nie wypędza na tułaczkę w mróz, a czy perspektywa życia razem, to dla niej nic? Mimochodem nadmienia, że w imię tej umykającej, lecz niezmordowanej wizji, pracuje ponad ludzkie wyobrażenia. Już wkrótce przyjdą pieniężne efekty i sława stanie się podstawą jego bogactwa, a jej dumy. Tłumaczy jej, że zbrodnią wobec własnych nadziei, jest poprzestać na nich; nie robiąc nic, żyć w przeświadczeniu, że się je zaspokoiło, uprawiać wegetację lalusia wiodącego odświętny styl życia, fircyka przytulonego do boku złotodajnej kochanki, tłumaczy, że nie potrafi skazać się na taką rolę w jej życiu.

Rozpływa się w swoim rozbuchanym kłusowaniu po korespondencyjnych całuskach na dobranoc, a magiczne słowo wkrótce, zaciera w nim ponure, złowieszcze słowo nigdy.

d

Chciał być jej wilkiem; uznanym przez świat i zalegalizowanym przez Kościół; wilkiem - przywódcą rozwojowego, jeszcze dwuosobowego stada, ale stada już powiększonego o przypuszczalnego następcę, o nowe wcielenie rodu Balzaków, Wiktora Honoriusza, kontynuatora nieistniejącej tradycji literackich infantów; lecz głównie chciał być uważany za wilka oszczędnego, roztropnego i rozważnego, za władcę jednoosobowego haremu, kierownika magazynu intymnych uciech - wypłacalnego i niezawodnego, jakim zresztą widział się w trakcie pisania.

Z tym "oszczędnym zamiarem" buduje dla niej Istny Pałac, reprezentacyjną norę godną kupionej Komody [Marii Medycejskiej], ziemiankę ociekającą komfortem, fabrykę beczek bez dna, kosztów za bezcen i pobożnych życzeń na niski procent. Pałac w środku, ruina na wierzchu: obraz ten do złudzenia przypomina Balzaka po ślubie.

e

Na wieść, że za jego sprawą Ewelina znajduje się w stanie odmiennym, szaleje z dumy, czuje się odpowiedzialny za smarkaczowski los przyszłego dziedzica powieściopisarskich splendorów. Honoriusz Wiktor dodaje mu sił, rozpala gęstniejącą krew, pobudza wenę, uaktywnia mrzonki: "Blaski i nędze życia kurtyzany" pisze przez 9 lat (1838 - 1847), ale kolejne arcydzieło, "Kuzynkę Bietkę" (1846) - w dwa miesiące.

Jest rok 1847, gdy nadzieje związane z dzieckiem rozpadają się razem z jego przedwczesnymi narodzinami: Ewelina zostaje matką wspomnień po niedoszłym szczęściu, a Honoriusz ból i żal zagłusza syzyfową pracą.

c.d.n.

Bajki są bajkami dlatego, że zwycięża w nich DOBRO. Odwrotnie, niż w rzeczywistości paradującej w nas w bardzo nieseksownych gaciach.
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Wiadomości w tym wątku
Re: RZECZYWISTE ILUZJE HONORIUSZA BALZAKA - Owsianko - 2009-05-02 12:15:59



Użytkownicy przeglądający ten wątek:

Kontakt: dotykiemwiatru @ go away spambots grd.pl | albo: grd @ go away spambots gazeta.pl | | Wróć do góry | Wróć do forów | Wersja bez grafiki | RSS