Anna
|
2009-02-22, 01:04:46
Post: #1
Anna
|
|||
|
|||
Wynik braku wyobraźni będzie mi towarzyszył do sądnego dnia. I choć niekiedy zdarza mi się o nim zapomnieć, to przecież i tak, bez podpowiadania wiem, co jest, a co się nie znajduje w moim zasięgu: księżyc dalej flirtuje z wodą, odpycha ją i unosi, plamy na słońcu są jak przed miliardami lat, chmury ciągle brodzą po niebie, galaktyki nadal pędzą do nieskończoności, a to, że przybrałem inną formę, nie ma wymiaru tragedii.
Jak okiem sięgnąć, po jego twarzy, zmarszczonej niczym brukselka, rozlewała się poświata godności. Był to mężczyzna wzorowej urody. A także nieposzlakowanej powierzchowności on był! To jedną, to drugą ręką wymachiwał mi przed nosem, każąc patrzeć i podziwiać, gdy przyklękując, drobiąc i młynkując sobą dokolusia, przesuwał się lekuchno od drzwi, aż po zlew. W przerwach między ewolucjami, pozwalał sobie na dyskretne zipanie w kułak, a kiedy spodziewałem się, że jestem świadkiem epilogu jego występów, następował ich dalszy ciąg. Z witalnych zakamarków mężczyzny wyłaniała się kaskada baletowych podfruwek, piruetów zwieńczonych stójką i frymuśną przewrotką z efektownym podskokiem, z wymachami rąk. Występ przypominał nawiedzony pląs zaklinacza deszczu w deszcz, ale że intruz był z niego najwyraźniej rad, ani jednym gestem nie dałem po sobie poznać, że mam ujemne zdanie na temat artystycznej wymowy jego spektaklu. - Ecce homo, najnowszej generacji pisk mody, wersja z antykorozyjnym polepszaczem, dożywotnią gwarancją na pół roku, z katalizatorem na sprężarkę i certyfikatem na wszelki wypadek - wytrajkotał. Przyznaję bez bicia: byłem pod wrażeniem. - Będzie ją pan mieć wyłącznie dla siebie, zrobi, co pan jej każe, w jej nazwie też ma pan wolną rękę - kusił, poklepując maszynę po wystających tranzystorach - chciałem z początku, by była moja, wie pan, taki egzemplarz na wyjątkowe okazje i do specjalnych poruczeń, ale czy z taką fasadą dam radę być jej ulubieńcem, czy ona to przetrzyma? Nie, a z panem będzie pławić się w pożytkach aż dotąd - I, by pokazać, âdokądâ, podbiegł i delikatnie musnął mnie w jabłko Adama. Jego wzrok zahaczył o moje nogi, co sprawiło, że nienaturalnie naturalnym głosem oznajmił: - no, nie ustawać w wysiłkach, nie opuszczać się w nadziejach, nie zwieszać nosa na kwintę, zacisnąć serce w pięść i powiedzieć: âkto tu rządziâ, nie obcyndalać się, tylko jeść wszystko, witaminki i inne kpinki, ćwiczyć ile wlezie, hantle w garść i na barykady, ale powoli, z rozmysłem, nie pchać się z entuzjazmem, nie od razu z tym Krakowem, wyjechać w plener, zaraz będzie inaczej, a kto wie, czy nie lepiej, odstawić zmartwienia i niech się panu dobrze bimba - Zniknął tak, jak się pojawił: zostawił za sobą pożegnalną smugę życzeń i fetor wszelkiej pomyślności, a na do widzenia, rzucił we mnie owocnym powrotem do zdrowia. W pierwszej chwili nie wiedziałem, co z nią począć. Nazwałem ją Anna. Miała bladą twarz i zimne ciało, ale była to albo kwestia termostatu, albo przepuszczającej uszczelki. Od tego dnia na pytanie o stan cywilny odpowiadałem, że mam siodło. Kiedy, po zimowych fujawach, nadeszła wiosna, jej ciepłota osiadła w miejscu, a i we mnie nastąpiły przygruntowe odmiany. Pozwolono mi na krótkie i niemęczliwe wyjazdy. Ofiarnie pchała mój wózek i docieraliśmy do parku. Był rozświergotany, i, mój ty Boże, ile miałem jej wtedy do powiedzenia! Wydawało mi się, że skoro przez te wszystkie miesiące zachowywałem milczenie, teraz, gdy wróciła mi chęć do życia, powinienem nadgonić utracone chwile, a zwłaszcza dać jej do zrozumienia, że bez płaczliwych emocji mogę z nią gawędzić o rzeczach ważnych, lub mało istotnych, o sprawach, które wtrącały nas w śmiech, zmuszały do oglądania się za wyjściem z domu, w orzeźwiający nów, w przycupnięcia na ławce, gdzie, ukryci, schronieni pod opadającym bzem, obejmowaliśmy się, nie wiedząc o sobie nic. Anna śmiała się wtedy, jak dawniej, jak przedtem. Trzymałem ją w ramionach i wydawało mi się, że odzyskałem z nią kontakt, że znowu zaczynamy się dostrzegać. Było mi dobrze, a w najstarszej, zaniedbanej i być może dlatego romantycznej części parku, tężały i wymilkały schadzkowe kłótnie. Ktoś biegł po mokrej alejce, a jego stopy rytmicznie uderzały o rosę asfaltu, mieszały się z odgłosami ścigających go, refrenowych nawoływań, należących do kobiety; moja miłość jak wiatr, jak jej oddech, była tu. Zabawialiśmy się w nieskomplikowaną grę w sumienie. Obowiązywała w niej zasada, że wszystkie chwyty są dozwolone. Była to gra, w której stosowałem wobec niej zwyczajową metodę postępowania z ludźmi, metodę z cyklu âa pamiętaszâ, te swobodne, polukrowane i kathartyczne âmałe co niecoâ, które odświeżały mi samopoczucie, wyrzucały wszelkie taryfy ulgowe, wypacały ze mnie wszelkie złogi kompleksów. Była zaprogramowana na rozwiązłą trusię; bez przeszkód mogłem chować ją do szafy, gdy mnie zgniewała, do lodówki, gdyśmy za dokładnie zajęli się światem wspomnień, w rezultacie czego przypominałem sobie o czymś, o czym niezręcznie mi było pamiętać. Mogłem, bez wyjaśnień, podchodów, umizgów, przestroić ją na szybsze, lub wolniejsze kapowanie, na większą lub mniejszą przenikliwość. Zależnie od nastroju, robiłem pokrętełkiem zręczne fiku-miku, by porzuciła jeden zestaw zachowań i weszła w podchodzący mi bardziej. Zależnie od nastroju, wierzyłem w panowanie nad nią, nad jej wnętrzem, które znałem przedtem. Poprzednia nie nadawała się do moich awantur, nie doprowadzała mnie do przekonania, że to ja jestem zwycięzcą. Tamta, która mnie zostawiła, brylowała w wymówkach. Jej pretensje musiały górować nad moimi. I górowały: bawiąc się mną i bez ostrzeżenia, na odlew, ciskając o ścianę, dawała mi do zrozumienia, że znowu jestem od niej gorszy, że znowu dałem plamę. Porównywałem obecną z jej rozpyszczonym pierwowzorem i nie znajdowałem w sobie ani krzty tęsknoty za wadami poprzedniej. W nowej chwyciłem się za bary z TAJEMNICĄ, z podziwianiem spojrzeń należących nie tyle do niej, co do mojego odchodzenia w mrok. Od chwili, gdy została ze mną i we mnie, gdy utwierdziła się w przekonaniu, że jest skazana na usłużność wobec mnie, odkryła, że znajduje się na mojej łasce, że otaczają mnie postacie, których obecności wypada się jej obawiać, gdyż i ja się ich obawiam, gdyż i ja staram się ich nie zauważać, omijać spojrzeniami rzucanymi w innym kierunku, odwracaniem jej uwagi, które jednak dla mnie są, choć ona ich nie widzi, które narzucają jej mój punkt patrzenia. Czułem się w mocy manewrować jej wnętrzem: jaka to frajda dla samotnego, mieć bezkarną możność kiereszowania cudzymi poglądami! Ps. Po przewiezieniu mnie do Bystrej, do miejsca, o którym wiedziałem tyle, co brudu za paznokciem, straciłem Annę z oczu. |
|||
« Starszy wątek | Nowszy wątek »
|
Wiadomości w tym wątku |
Anna - Owsianko - 2009-02-22 01:04:46
|
Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości