Dotykiem Wiatru - forum poezji amatorskiej.
I kto tu jest taki niezwykły... - Wersja do druku

+- Dotykiem Wiatru - forum poezji amatorskiej. (http://dotykiemwiatru.grd.pl)
+-- Dział: Nasza Proza (/forum-6.html)
+--- Dział: Opowiadania (/forum-29.html)
+--- Wątek: I kto tu jest taki niezwykły... (/thread-4780.html)



I kto tu jest taki niezwykły... - Xan - 2013-07-18 15:13:56

Dondor – z natury lubujący się w ostępach puszcz porastających góry i przedgórza Sudetów okazał się być niezwykle ciekawskim stworzeniem. Ciekawskim – ale wcale nie bezmyślnym. O, nie! Zawsze – zanim zbliżył się do interesującego go zjawiska, bacznie obserwował otoczenie. Analizowały każdy swój następny ruch przeszukując oczami najbliższe miejsca. Jednakowoż ludzie opowiadali sporadycznie o przypadkach, kiedy to takie potwory właziły na nich, gdy Ci spokojnie sobie chrapali pod paprocią... I choć słuchający nie chcieli wierzyć, prawdą mogła być. I bywała nader często.
Można by dywagować o tych zdarzeniach w kategoriach przechwałek – przy założeniu, że opowiadający miał świadka (w innym mieście oczywiście mieszkającego) i że zbliżył się niepostrzeżenie do smoczej jamy – powiedzmy, na te pięćdziesiąt do stu kroków. I że śpiące zwierzę go nie spostrzegło.
A jednak. Chwalipięty, plączący się nagminnie po rozlicznych oberżach czy targach, opowiadający swe historie za kilka miedziaków czy coś michę parującej strawy - mogli mieć rację.
Smoki cechuje ponoć doskonały wzrok. Za dnia. I tylko kiedy obiekt jest w ruchu. Nieruchome rzeczy zlewają się im w ogólny błękit tła nieznacznie dzieląc się na ciemniejsze i jaśniejsze plamy, słupy czy bliżej nieokreślone kształty. I takimi są postrzegane. Stąd i przypadkowe pobudki powodowane bardzo zaskakującą, niezapowiedzianą a zaistniałą obecnością stwora w obozie.
Kłopot ten nieco zanika po zmroku – wtedy staje się dla nich możliwym - widzenie bladego błękitu tychże plam - na ciemniejszym tle. Jednak za dnia plamy giną w rozproszonym cieple promieni słonecznych. Dlatego podróżni przemierzający szlaki zachodnie – a zwłaszcza puszcze Sudetów, podążają tylko szerokimi traktami specjalnie wytrzebionymi – i tylko pod liczną eskortą wynajętej obstawy zwanej „Wiodącymi”. Stąd i brak grasantów w tamtych okolicach. Żadnemu z nich jakoś nie zachciewało się zadzierać z najemnikami z ochrony ani z zamieszkującymi tamte lasy smokami, przez co okolica słynie z bezludzia i co za tym idzie – spokoju i bezpieczeństwa. Stąd też wzięło się powiedzenie o sudetnych czasach lub miejscach w ludowej terminologii.
Tym razem stało się inaczej.
W gruncie rzeczy przykładowemu smokowi obojętne jest, na co lub na kogo się natknie w lesie. Intruz to intruz – nawet jeśli to właśnie na niego natrafił smok a nie na odwrót. Przecież chyba wszystkie stworzenia wiedzą, który teren jest ich domeną i raczej nie wchodzą sobie w drogę. Oczywiście mowa tu o takich odrębnościach jak smoki z ptakami. Czy też ptaki z ludźmi. No, i oczywiście – smoki z ludźmi.
Czasem jednak dochodzi do spotkań.
I bynajmniej nie z jakimś orłem, niedźwiedziem czy nawet wiewiórką.
Człowiek siedział i powoli przeżuwał suszone mięso. Sporadycznie popijał zimną wodą z blaszanego kubka. Wieczór miał się już witać z nocą… Wiatr schował się gdzieś za górami, chmury też szczególnie nie miały ochoty na wędrówki, tylko gwiazdom wszystko było obojętne i przemierzały firmament w swoim tempie.
Byli sami.
Człowiek i Potwór.
Dondorowi nawet nie chciało się czaić. Wiedział, że nic mu nie grozi ze strony tej dwunożnej, maleńkiej istotki. Zbliżył się więc do skraju polanki i przykucnął w trawie. Lubił patrzeć. Więc patrzył.
Człowiek był dziwny. Na pewno dziwny. Co do tego nie było żadnych wątpliwości. Jeszcze nie spotkał takiego, który by przed nim nie wiał i nie krzyczał. A ten tutaj - nic. Ani drgnął. Przyszło smokowi do głowy, że nie został może dostrzeżony, potrząsnął więc głową i zadzwonił zielonymi, patynowymi łuskami.
A człowiek nic. Dalej jadł, pił i nie przejawiał najmniejszej chęci do innych reakcji.
Przyszła więc smokowi druga myśl. Podniósł z ziemi patyk i rzucił w okolice obserwowanej postaci. Jednak i tym razem nie przyniosło to żadnego skutku. I kiedy już zamierzał ryknąć zniecierpliwiony obojętnością przybysza, ten zerknął nań i mruknął:
- Dałbyś może spokój tej gimnastyce? Nie sądzisz chyba, że trudno byłoby mi przeoczyć ruchomą górę?
Smok zamyślił się.
- Fakt.
W końcu – skoro mnie zauważył, to już coś – pomyślał. I choć niewiele mi to dało, ciekaw jestem co będzie dalej...
Ku niepomiernemu zdziwieniu smoka – nie działo się nic. Ale to zupełnie nic. Człowiek spożył swój posiłek, wypłukał kubek w strumyku ani nawet nie spojrzawszy na smoka, wrócił na zwalony, omszały pniak, który wykorzystał był za siedzenie i wyjąwszy cybucha zajął się nabijaniem fajki.
Wreszcie smocza cierpliwość zatriumfowała.
Człowiek spojrzał na niego i zagaił:
- I czemu tu tak siedzisz? Nie masz nic innego do roboty? Idź swoją drogą tak, jak ja podążam swoją. Uznaj, że nie spotkaliśmy się wcale i po sprawie.
- Jak to tak? – zapytał smok – zwyczajnie mam wstać i odejść?
- Ano możesz – odparł człowiek.
- Przecież to bez sensu. Skoro już się spotkaliśmy, to musi się coś wydarzyć.
- Czemu musi? Nigdy nie pomyślałeś, że przypadkowe spotkanie na odludziu czy też jak ty wolałbyś pewnie - na odsmoczu - mogłoby nie przynieść żadnych konsekwencji?
- Nigdy – potwierdził smok.
- No, to masz pierwszy i to faktyczny a nie wydumany przykład takiego właśnie spotkania.
Smok musiał przetrawić w spokoju takie wnioski, choć do spokoju w jego głowie było daleko. Ale widział, że człowiekowi nigdzie chyba się nie spieszyło więc skupił się na dumaniu, co nie przeszkadzało mu w pilnym obserwowaniu nieznajomego.
Ów w międzyczasie otworzył spory plecak, leżący obok i wyjął płaskie, czarno połyskujące pudełko. Położył je sobie na kolanach i otworzył.
- Śmieszna książeczka – zauważył smok.
- To nie jest książka – odparł zagadnięty.
Jeśli to nie jest książka, to smok nie jest smokiem – pomyślał smok.
- Skoro to nie książka, choć wygląda jak książka i choć trzymasz ją trochę dziwnie, bo na kolanach, choć podobnie jak książkę, to co to jest?
Człowiek spojrzał na niego i odparł:
- Skoro to nie książka, choć wygląda jak książka i choć trzymam ją trochę dziwnie, choć podobnie jak książkę, to znaczy, że może nie chcę Ci wyjawiać przeznaczenia tego czegoś.
- Czemu? To jakaś wielka tajemnica? A może to narzędzie magiczne? Bo wiesz, ja bardzo lubię magię. Mama wiele mi opowiadała o magii, pokazywała różne sztuczki, ale już zapomniałem jak się czarowało.
- Zawsze tyle gadasz? A ponoć smoki są raczej milczkami, a w każdym razie bardzo ograniczają się w wypowiedziach werbalnych – zwyczajowo to tylko ryczą albo zieją ogniem.
- Ano ryczę. Bo to ze strachu, czy nagłego przestraszenia. W skrajnych przypadkach nawet zieję ogniem. Ale to wina tych, których napotykam. Oni krzyczą ze strachu albo i też dla animuszu, choć i tak potem wieją jak szaleni, wysokie tony ich głosów powodują u mnie odruch bezwarunkowy. Kiedy jednak się jakoś tak mijamy, a oni mnie nie zauważają, nie reaguję. Nie ma wrzasków – nie ma ziania ogniem ani nic z tych rzeczy.
Człowiek patrzył się na niego i słuchał. W dłoni trzymał jakiś czarny, również nieco połyskujący patyk wycelowany prosto w niego.
- Powiedz no mi smoku... Skoro już, tak czy inaczej rozmawiamy, czy spotkałeś kiedyś innego smoka? Prócz oczywiście swej matki?
- Nieeee…? Czemu pytasz?
- A w jakim wieku jesteś? To jest, ile masz lat?
- Ha! Daj mi chwilkę, bo to chwilkę mi zajmie. I zamyślił się głęboko.
Kiedy puszcza sięgała Dwóch Zrębów, biegałem po polach za owieczkami aż do grodu Jaśków.
Potem gród spłonął.
Potem była Wielka Bitwa ludziów co ją oglądaliśmy z mamusią ze szczytu Jesionki, potem była cicho i spokojnie przez… Nooo…
Potem była ta długa zima, co mama mówiła, że dawno takiej zimy nie było.
A jeszcze wcześniej to mama poleciała za góry, długo nie wracała… No i już nie wróciła.
Potem przyszli nowi ludzi i postawili gród prawie tam, gdzie wcześniej stał gród Jaśków, ale oni nie wiedzieli o tym, bo zeszło trochę lawin i ziemi przybyło.
Potem Zręby już całe porosły lasem, tylko ich koniuszki skaliste były takie samiutkie i łyse, potem znowu była bitwa… O! To była bitwa. Masa błyskawic, ludzi w śmiesznych okryciach ganiający się po polach pomiędzy tłumem ryczących i wrzeszczących zbrojnych, ale mi wtedy ciarki latały, dobrze, że byłem daleko, a i tak czułem, jak ogień buzuje mi w gardle.
Potem znowu było cicho…
Potem…
I potem…..
A później…..
No i… teraz…
- Nie jestem pewny tak całkowicie, ale… mam tysiąc dwieście jedenaście lat, cztery miesiące i dwadzieścia dwa dni a może dwadzieścia jeden – rzekł smok po namyśle.
Człowiek spojrzał się na niego zaskoczony.
- Godna pochwały precyzja – uznał - Ale słyszałeś pewnie o innych smokach, prawda?
- Nooo, słyszałem…
- Ale nie spotkałeś takiego?
- Nooo nie... Na co ci te wszystkie pytania?
Ale człowiek tylko pokiwał głową.
- Słuchaj – smok wyraźnie tracił resztki cierpliwości – może byś tak coś składniej gadał?
- Nie jestem pewien, czy zrozumiałbyś to, o czym mógłbym ci opowiedzieć.
- Spróbuj mnie – zaperzył się potwór.
Człowiek spojrzał na niego rozbawiony.
- Dobrze. Tam gdzie mieszkam, nazywają mnie wariatem albo chorym naukowcem czasem i szarlatanem. Tam gdzie bywałem – również nazywali mnie podobnie, a nawet jeszcze gorzej. I takoż mnie traktowali. A ja zwyczajnie podróżuję od krainy do krainy i zbieram informacje o... Smokach. Tu uśmiechnął się znacząco, widząc zdziwienie u swego słuchacza. Szukam historii o nich, zaglądam w miejsca, gdzie ponoć mieszkają, gdzie polują – słowem, interesuje mnie wszystko, czego można się dowiedzieć. Kiedy uznaję, że już nic więcej mnie nie zaciekawi, przenoszę się gdzie indziej.
- A skąd pochodzisz? – Zapytał smok.
- Gdybym miał powiedzieć ci prawdę, powiedział bym, że mieszkam dosłownie za tą pobliską górką. W wielkim mieście, gdzie budynki stawia się głównie z wielkich płyt albo szkła i stali – a te domy sięgają chmur lub są tak rozległe, że długo by iść, zanim by się jeden taki okrążyło zupełnie.
Widząc zwątpienie u smoka – z resztą zupełnie zrozumiałe – człowiek uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Przecież, tu jak okiem sięgnąć – i to patrząc nawet z wysokiego lotu smoka – tylko knieje i knieje. Ostępy leśne i bagna. Czasem zdarzają się jakieś suchawe polanki, ale nawet te są tam niedostępne z lądu, że nie widziałem na nich bodaj ogniska, a o chałupach ludzkich nie wspomnę – zdumionym głosem oznajmił smok – no i ta górka? Phi! Ledwie pagórek mizerny. Dalej, na południu, to rozumiem, bo tam są góry jak się patrzy, ale tu? Toż to ledwie kupka gówna, nie górka...
- Elokwencją grzeszysz naprzemian z prostacką gwarą, smoku – nie zbyt to ładne zwarzywszy, że umiesz się zgrabnie wysławiać, ale nic to. Masz do tego pełne prawo. Nie mnie dane jest uczyć cię poprawności językowych.
Smok zignorował ten komentarz i jął dalej indagować przybysza.
- Skoro mieszkasz tu... – przełknął ślinę – po sąsiedzku, że się tak wyrażę, to wyjaśnij mi proszę tę zagadkę – jeśli oczywiście nie jest to jakowaś wielka tajemnica – dodał z wyraźną ironią.
- Zasadniczo, to już ci powiedziałem. Drobiazg, który tu ma zasadnicze znaczenie, nie leży jednak w gestii rzeczy prostych i oczywistych. Cały jego urok polega na tym, że jak już powiedziałem – jestem stąd a za razem i nie stąd.
- Głupio gadasz, człowieku – zjeżył się smok. Ale niech ci będzie. Mam na imię Dondor, a ty, człowieku?
Człowiek spojrzał na niego z nowym zainteresowaniem.
- Jestem Brunon, ale możesz mówić mi Brun.
- Miło mi cię poznać, Brun. Smok potrząsnął skrzydłem i zabrzęczał łuskami.
Człowiek uniósł prawicę i skinął głową.
- Wyjaśnij jednak tę zagadkę. Jak można być skądeś tam a za razem z skądeś inąd...?
- A można. Trzeba tylko znaleźć albo logiczne wytłumaczenie albo zrozumieć sposób, by nie trzeba było tego tłumaczyć.
- Aha...
Człowiek uniósł głos widząc rosnące zniecierpliwienie – Rozumiem twoją konsternację, ale spróbuj wysłuchać mnie do końca. Kiedy widzisz, że płonie ogień w puszczy – wyciągasz wniosek, że albo rozpalił go człowiek, albo pali się od pioruna, po niedawnej burzy. Prawda? Masz więc wytłumaczenie zjawiska albo pojęcie o tym jak pojawia się ogień. Ze mną jest podobnie, przy czym ja jestem w sytuacji, w której to właśnie ja rozpalam ten ogień. Widzisz... – Westchnął człowiek – wymyśliłem sposób, dzięki któremu... Jak by ci to wyjaśnić... – Zrezygnowany nieco zamilkł.
- Podróżujesz między miejscami a skracając myśl - między wymiarami, tak? –Bąknął niewinnie smok.
Bruno zerwał się jak oparzony i wytrzeszczył oczy na Dondora.
-…?!!!
- No, co? Domyśliłem się, zwyczajnie. No, bo skoro nie musisz tłumaczyć sobie istnienia i puszczy i wielkiego grodu niezależnie od siebie istniejącymi w tym samym miejscu i czasie – to znaczy, że one istnieją, ale w różnych wymiarach. Przecież to banalne – prychnął poirytowany – może i wyglądam na głupola, ale wcale taki nie jestem – dodał nieco urażonym tonem. Poczym rozległo się ciche ‘pyk’… i smok zniknął. I zaraz drugie ‘pyk’ z drugiej strony polanki za strumykiem – i smok już tam siedział.
Człowiek stał oniemiały. Na przemian zaskoczenie z euforyczną wprost radością mieszały mu się w myślach i miotały nim po polance.
- Ale jak?!!!
- No, tak. Zwyczajnie. Jak chcę przenieść się gdzieś, to sobie albo popatrzę na to drugie miejsce albo przypomnę o nim i już.
Człowiek roześmiał się szaleńczo, niemal zawył na całe gardło, zaczął pląsać i machać rękami, na co smok zareagował dość gwałtownie warcząc i łopocząc skrzydłami.
- Ej! Spokojnie, bo mi się odruchy przypominają i mógłbym cię niemile potraktować – wycharczał przez ściśnięte gardło Dondor.
Brun trochę się pohamował, a przynajmniej przycichł. Rozejrzał się po otoczeniu, poczym rzucił się w trawę podnosząc z niej swoją połyskującą nie-książkę i nie-patyk, który zwisał chwilowo na czarnym nie-sznurku, położył je ostrożnie na pniaku a sam zaczął kroczyć tam i z powrotem.
- Tak po prostu? – Zapytał smoka, zatrzymawszy się w pół kroku.
- Ej, lepiej się cofnij albo spalisz sobie odzienie bez mojej pomocy – doradził smok, patrząc na Bruna, stojącego niemal w żarze dogasającego już ogniska.
Człowiek spojrzał na swoje buty, które zaczynały już nieco dymić, wystąpił z węgielków, wytarł podeszwy o trawę i znów znieruchomiał.
- Ilekroć natrafiałem na opisy smoków – cicho zagaił – zawsze smok był jeden, zawsze zielony i zawsze pojawiał się nagle gdzieś obok albo wręcz pośród ludzi. Sporadycznie dochodziło do wybuchów sensacji, jakieś tam próby pokonania smoka albo spontaniczne rejterady, ale nie przypominam sobie, aby ktoś zadał sobie trud i zaobserwował, gdzie ten smok się oddalał po… Ekhm – po tych spotkaniach.
- Nigdzie się nie oddalałem, tylko zmieniałem miejsca. – odparł Dondor - Czasem bywało, że wyobrażałem sobie jakieś miejsce, niekoniecznie jakieś konkretne i przenosiło mnie w bardzo dziwne lokacje.
Pamiętam, jak dziś pierwszy taki swobodny przeskok. Trafiłem na sielską łączkę, pełną baranków i owieczek… Mhmmm… - zamruczał rozrzewniony wspomnieniem.
Zanim ludzie się zbiegli, pół stadka trafiło mi już do brzucha – kłapnął radośnie szczęką i mlasnął ozorem – dawno tak nie podjadłem jak wtedy. Ale potem zlecieli się ludzie i trza było zmykać. I odleciałem za las. Ale pomyślałem sobie, że jak tam jeszcze wrócę, to może jeszcze trafi się druga okazja. No i trafiła. Tyle, że dziwnie mi to wyglądało. Na łące siedział jeden pastuszek i pasał jedną owieczkę. O! Wy tacy i owacy - pomyślałem sobie. Jedną i to tylko taką nieruchliwą mi zostawiacie? No, to fuknąłem na pastucha i migiem już go nie było. Ale owieczka okazała się być całkiem dorodna więc nie czekając na nic, pożarłem ją na raz i tyle. No i pożałowałem. Oj, pożałowałem swego łakomstwa. Owieczka odbijała mi się, aż ogień buchał mi uszami, w głowie się kręciło, oj kręciło, no to potruchtałem do rzeczki, bo o lataniu mowy nawet być nie mogło – i paszcza w wodę. Nachłeptałem się jej, aż mi brzuszek napęczniał, po czym nieco mi się poprawiło. Ale zeszło mi trochę przy tym piciu i ludzie zaczęli się zbliżać. Głównie zbrojni więc uznałem, że czas się wynieść w spokojniejsze rejony. I wróciłem jednym skokiem na swoje Zręby.
Brun siedział, milczał i uśmiechał się jakby do siebie.
- To wcale nie było takie zabawne – obruszył się smok, patrząc na jego minę.
- Ale ja się nie śmieję, tylko uśmiecham – odparł tamten.
Spojrzał jeszcze raz na smoka, zgasił resztki ogniska, zadeptał i rozkopał butami palenisko, pozbierał swoje rzeczy, zapakował je do wora.
- Czas na mnie, smoku – powiedział i wyjął z kieszeni małe pudełko.
Smok siedział i patrzył, jak tamten ściska w prawej dłoni malutkie, blado pulsujące mu między palcami światełko.
- Bywaj, smoku. Może jeszcze się zobaczymy – pożegnał się.
- Bywaj – odparł smok.
Rozległo się ciche ‘pyk’ i człowiek zniknął. Zupełnie jak smok nieco wcześniej. Ale już się nie pojawił ponownie.
Dondor siedział bez ruchu patrząc w puste miejsce, poczym rozpostarł skrzydła, wyprężył grzbiet, wstał, rozłożył łapy, przeciągnął się, ziewnął i przysiadł.
- No i masz. I kto tu jest taki niezwykły…

Korekta i dopiski: Pabianice, 2010-09-02


RE: I kto tu jest taki niezwykły... - babajaga - 2013-07-19 18:18:40

ciekawie